Lech przed meczem z Motorem miał sześć punktów straty do liderującego Rakowa Częstochowa. Wiedział, że jeśli w Lublinie nie wygra, to tak naprawdę straci szansę na mistrzostwo Polski. Kolejorzowi zwycięstwo zapewnił ofensywny szwedzki duet. Patrik Walemark i Mikael Ishak dopisali do swojego dorobku po jednej bramce. Na ich trafienia golem odpowiedział Michał Król i mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla gości.

Pewne prowadzenie do przerwy
Lech do Lublina przyjeżdżał z jedną misją: oddnieść pewne zwycięstwo i pozostać w walce o mistrzostwo Polski. To było o tyle istotne, że dzień wcześniej po trzy punkty przed własną publicznością sięgnął Raków Częstochowa, więc porażka na terenie beniaminka praktycznie zamknęłaby drużynie Nielsa Frederiksena szansę na tytuł. Duńczyk miał o tyle utrudnione zadanie, że ponownie musiał sobie radzić bez kluczowego zawodnika, Afonso Sousy.
Gospodarze przy wypełnionych po brzegi trybunach mogli grać bez większej presji. Ich sytuacja w tabeli jest komfortowa, nie muszą martwić się o pozostanie w gronie najlepszych. To było widać w grze Motoru. Chciał rywalizować jak równy z równym i sprawić swoim sympatykom jak najwięcej radości. Taka postawa niejako zemściła się po upływie pierwszego kwadransa meczu. Wysokie umiejętności znów zaprezentował Patrik Walemark. Doskonale wiedział, co zrobić gdy znalazł się z piłką w polu karnym. Ustawił ją sobie na lewą nogę i idealnie przymierzył przy dalszym słupku bramki Gaspera Tratnika. To był już siódmy gol Szweda w tym sezonie.
Z czasem Lech zadowolił się swoim jednobramkowym prowadzeniem. Zbytnio nie chciał podkręcać tempa prób ofensywnych, bardziej czekał na dobrą okazję, by wyjść z szybkim atakiem. Gospodarze coraz odważniej przesuwali się na połowę Kolejorza. Czuli się coraz lepiej i chcieli doprowadzić do wyrównania. To zemściło się w okolicach 35. minuty. Dużą szybkość przy wyprowadzaniu kontry pokazał Daniel Hakans. Fin poradził sobie z jednym z obrońców i dograł piłkę do Mikaela Ishaka, który musiał posłać ją tylko obok bramkarza. Napastnik zrobił to bez większych problemów i podwyższył prowadzenie swojej drużyny.
Po pierwszej połowie Lech miał już praktycznie ustawiony mecz. Kontrolował to, co działo się na placu gry i szczelnie się bronił przed napierającymi piłkarzami beniaminka. Podopieczni Nielsa Frederiksena nie mieli wielu okazji bramkowych, jednak te, co stworzyli, potrafili wykorzystać. Skuteczność w działaniach to był jeden z elementów, za który trzeba było najbardziej chwalić Kolejorza.
Prowadzenie z pierwszej połowy wystarczyło do zwycięstwa
W drugiej części rywalizacji Niels Frederiksen z konieczności zdecydował się dać szansę młodzieżowcom. Na boisku po godzinie gry pojawili się Kornel Lisman i Wojciech Mońka, zastępując niedysponowanych Walemarka i Salamona. Gospodarze dużo robili, by odwrócić niekorzystny dla siebie rezultat. Ich działania były jednak niedokładne i nieskuteczne.
Na blisko 20 minut przed końcem regulaminowego czasu gry gospodarze zdobyli bramkę kontaktową. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego piłkę do siatki skierował Michał Król. Na linii bramkowej sytuację próbował ratować Gurgul, jednak skiksował, nie uchronił drużyny. Lechitów trochę obudził ten stracony gol. Ruszyli do ataku i stworzyli kilka niezłych okazji strzeleckich. Ich uderzenia minimalnie mijały słupek lub skuteczną interwencją wykazywał się bramkarz Motoru.
Lech w końcówce mocno prosił się o kłopoty. Była to kompletnie inna drużyna niż przed przerwą. Piłkarze Nielsa Frederiksena mieli problemy z oddaleniem zagrożenia spod własnej bramki. Motor przy głośnym dopingu kibiców jeszcze bardziej się nakręcał do dalszych ataków. Bramka wyrównująca wisiała w powietrzu. Finalnie Kolejorz dotrwał do ostatniego gwizdka sędziego. Jak się okazało, wystarczyło dobrze rozegrać pierwszą połowę, by w Lublinie sięgnąć po trzy punkty. Z przebiegu drugiej części rywalizacji gospodarze zasługiwali na remis.
Mikołaj Duda