25 maja, ostatnia kolejka Ekstraklasy. Lech kończy sezon z desperacko walczącą o utrzymanie Koroną Kielce, a Warta gra na terenie – jak się okazało – przyszłego mistrza Polski. „Zieloni” nawet przy porażce mieli duże szanse na utrzymanie – wystarczyło, żeby Lech uniknął kompromitacji przed własną publicznością. Dla drużyny prowadzonej przez Mariusza Rumaka nawet to zadanie okazało się za trudne i przez to – oraz kilka innych czynników – w następnych rozgrywkach w elicie wystartowała tylko jedna poznańska ekipa.
Czas między rozgrywkami był dla Warty gorący. Opinię publiczną długi czas rozgrzewał temat miejsca rozgrywania spotkań w ramach 1. Ligi. Komisja licencyjna nie chciała dłużej pozwolić, by starszy poznański klub miał w praktyce siedzibę w Grodzisku Wielkopolskim. Dyskutowano, żeby dostosować stadion przy Bułgarskiej do użytkowania przez obie drużyny, jednak doskonale było wiadomo, że z wielu względów, w tym finansowych, nie będzie to możliwe. Ostatecznie Warta w drodze wyjątku wróciła do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Grodziska. W tym sezonie ma dostosować swoje obiekty przy Drodze Dębińskiej do wymogów licencyjnych, jednak póki co nie widać tam za wielkich zmian.
– Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Warty w Poznaniu po prostu nie było. Nie zrobiono w „Ogródku” żadnego sparingu, drużyna w Poznaniu pokazywała się jedynie w derbach, na które przyjeżdżała przegrać i była deklasowana liczebnie przez Lecha na trybunach. Nieoczekiwany spadek i utrzymanie się Korony Kielce zniszczyły plany budowy czegoś więcej, operując dodatkowo znacznie większymi środkami. Trzeba przetrwać i znowu awansować – mówi nam o sytuacji z grą „Zielonych” w Poznaniu Alex Detotekin doskonale orientujący się w realiach klubu.
W całej tej sytuacji konieczne było też wyciągnięcie wniosków i znalezienie przyczyn niewątpliwej końcowej boiskowej porażki. Przede wszystkim trzeba znaleźć powód tak słabego finiszu sezonu. Warta w ostatnich 5 kolejkach wygrała tylko raz i poniosła aż 4 porażki. Dawid Szulczek, który już wiedział, że to jego ostatnie spotkania w roli szkoleniowca tej drużyny, miał mocno ograniczone pole manewru. Przy narastających problemach ciężko było z określonym zasobem ludzkim wprowadzić większe zmiany w składzie czy taktyce.
– Nie kierowałbym pretensji bezpośrednio do klubowego managementu. Jasne, też są współodpowiedzialni za spadek, ale przede wszystkim spada się z ligi na boisku nie potrafiąc zremisować z Puszczą Niepołomice, co dawałoby matematyczne utrzymanie, czy też z Legią wpuszczając obrońców na gonienie wyniku, a niekoniecznie w gabinecie. Niemniej, mój największy zarzut do władz klubu to fakt, iż nie zrobiono nic w temacie stadionu przy Drodze Dębińskiej od momentu powrotu do Ekstraklasy w 2020. Trzeba było za wszelką cenę dogadać się z miastem oraz z KS-em i stworzyć obiekt pozwalający spełnić wymogi komisji licencyjnej – uważa ekspert.
Problemów ciąg dalszy. „To jest po prostu słaba drużyna”
Po spadku reorganizację musiała przejść cała drużyna ze sztabem szkoleniowym. Misję zastąpienia Dawida Szulczka, który już wcześniej zapowiedział odejście niezależnie od końcowej lokaty, została powierzona Piotrowi Jackowi. Jak już wiadomo, zakończyła się zupełnym niepowodzeniem i jeszcze w sierpniu zastąpił go Piotr Klepczarek.
– Uważam, że zamiast ściągać niesprawdzonego na poziomie centralnym szkoleniowca, jakim trener Jacek niewątpliwie jest – lepiej byłoby poczekać aż ustabilizuje się sytuacja finansowo – licencyjna i nawet przetrwać pierwsze 2 kolejki z jakimś asystentem i wejść później z kimś z wyższej półki, a nie uprawiać taki surogat budowy nowego klubu. Nie uważam, żeby danie mu dłuższego czasu zaufania w obecnych warunkach przyniosło pożądany efekt. Trzeba było działać i dobrze, że władze klubu odważyły się na tak szybką zmianę – sądzi nasz rozmówca.
Tylko zgliszcza pozostały po ekstraklasowej kadrze, a zawodników, którzy odgrywali u Dawida Szulczka znaczącą funkcję, można policzyć na palcach jednej ręki. Większość z nich odeszła często wybierając inne polskie kluby, w których mogą liczyć na lepsze warunki, w tym również finansowe. Oczywiście w obliczu spadku i tak wielu problemów, z którymi w międzyczasie borykał się klub, próżno wśród nowo zakontraktowanych zawodników szukać gwiazd. Odważniej postawiono na młodych, głodnych gry piłkarzy, którzy jednocześnie są tańsi w utrzymaniu, a kadrę uzupełniają typowi ligowi średniacy w średnim lub doświadczonym wieku.
– Zdecydowanie to jest po prostu słaba drużyna. Nie ma głębi jakości na wszystkich pozycjach, a przede wszystkim chluba lat minionych, czyli obrona gra na poziomie nieprzystojącym drużynie ze szczebla centralnego. Zastanawia oczywiście forma poszczególnych zawodników, bo to w porównaniu z ich występami z Ekstraklasy wygląda po prostu źle. Wyróżniający się gracz to chyba Leo Przybylak po meczu pucharowym w Płocku. Dałbym mu szansę w lidze. Podoba mi się też ściągnięty z ŁKS-u Szeliga, solidny ligowiec, na jakich klub powinien być budowany – surowo ocenia Detotekin.
Warta zaliczyła bardzo twarde lądowanie w nowych realiach. W pierwszych 8 tygodniach rywalizacji zaledwie raz zdobyli komplet punktów i to z outsiderem, Stalą Stalowa Wola. Później nie było znacznie lepiej, bo od ostatniego ligowego zwycięstwa już minął miesiąc. „Zieloni” mają tragiczną średnią punktową wynoszącą poniżej 1 punktu na mecz. Daje to 15 lokatę, jednak bardzo prawdopodobne, że przy braku zwycięstwa w następnej kolejce z Kotwicą Kołobrzeg przesuną się do strefy spadkowej. Jedyny pozytyw to wyeliminowanie z Pucharu Polski Wisły Płock, jednak bardzo możliwe, że na tym zakończą swoją przygodę, bo w następnej rundzie na przeszkodzie stanie ekstraklasowe Zagłębie Lubin.
– Absolutnie nikt nie spodziewał się takiego początku w 1. Lidze. Ja stawiałem przed klubem przynajmniej zakręcenie się wokół miejsca barażowego – obecnie sezon praktycznie się skończył. Warta ma zbyt wiele jakości żeby spaść, ale też zbyt wiele punktów potraciła, by myśleć o czymś więcej niż miejsca 10-12, co uważam za kompromitację. Niemniej nie zapominajmy, że odeszło wielu zawodników i wymieniony został praktycznie cały sztab, więc ta drużyna buduje się na nowo. Z tyłu głowy jednak tak słabą pozycję w lidze trzeba było mieć.
Co dalej z Wartą? Czy Lech zostanie jedynym klubem w Poznaniu?
Nie za ciekawie wyglądają perspektywy w gabinetach osób odpowiedzialnych za klub. Przede wszystkim wciąż nie jest rozwiązanym problemem stadionu, a czas ucieka i komisja licencyjna raczej nie zgodzi się więcej na daleko idące ustępstwa. Wygląda na to, że plan budowy całkowicie nowego obiektu został odłożony, a obecnie trwa próba spełnienia wymogów na zaniedbanym boisku przy Drodze Dębińskiej. Innego wyjścia nie ma, bo gra na Bułgarskiej jest szczególnie w obecnych realiach niemożliwa i wyniszczająca dla obydwu zainteresowanych klubów.
Sama warstwa czysto sportowa też nie najlepiej rokuje. Warta na pewno nie wróci ekspresowo do Ekstraklasy, więc następny rok będzie występować na zapleczu, a w pesymistycznym scenariuszu może spaść jeszcze niżej. Wokół klubu też nie kręci się masa osób skorych do wielkiej pomocy. Nie ma wielkiej rzeszy kibiców, którzy w wielu innych przypadkach potrafili zaangażowaniem i wsparciem finansowym wydatnie pomóc odzyskać blask minionych lat.
Chętne do wielomilionowych dotacji – tak jak w wielu miejscach – nie jest miasto. Wystarczy przywołać przykłady Płocka czy Wrocławia, gdzie spora część budżetu miejskiego przeznaczana jest na wsparcie lokalnych zespołów. Nie ma co oczekiwać, że jeszcze z innej strony nadejdą środki, więc tylko dobry plan i zarządzanie przy ograniczonych możliwościach może pozwolić Warcie na rozwój i nie wylądowaniu na zupełnym marginesie polskiej piłki.
– Trener Jacek Zieliński zwykł mawiać, iż „chlebuś jest w lidze”. No jest, dlatego też po tym haniebnym performansie klubu w 2024 należy zrobić, co tylko się da, by zaatakować Ekstraklasę w przyszłym sezonie, a w tym próbować zdobyć jak najwyższą lokatę. Konieczna jest także infrastruktura, którą pomoże klubowi – założycielowi Ekstraklasy – godnie egzystować. Granie w Grodzisku na poziomie 1. Ligi, której praktycznie nikt nie ogląda, ani nikt na te mecze nie przyjeżdża, mija się z celem – wieńczy Alex Detotekin.
Mikołaj Duda