Upadamy coraz niżej

Piłkarze niektórych nacji znani są z tego, że prawdziwą swą wartość ujawniają w meczach reprezentacji. Dają z siebie wszystko, uzyskują wyniki niezrozumiale, wręcz absurdalnie dobre. Choćby Chorwacja, w ślady której idą takie kraje, jak Albania, momentami Słowacja i Słowenia, które stać na dokonanie czegoś, jak na swój potencjał, niemożliwego. Z Polakami jest odwrotnie. Dobrze sobie radzą w mocnych europejskich ligach, czasami tam błyszczą, ale kiedy reprezentują kraj, ujawniają pospolite dziadostwo, jakiego nie widzi się u pozostałych uczestników Euro 2024.

Po przegranym meczu z Holandią ogarnęła nas narodowa duma, bo nasi piłkarze tym razem próbowali grać w piłkę, nie ograniczali się do obrony i wybijania piłki gdzie popadnie, nie poddali się przed pierwszym gwizdkiem. Austriacy sprowadzili nas na ziemię. Zobaczyliśmy różnicę między nowoczesnym graniem w piłkę a tym czymś, czego mamy aż nadto na krajowych boiskach. Niecelne podania, proste straty, niedokładności, czyli zwykłe brakoróbstwo, zjawisko codzienne w naszej tzw. ekstraklasie.

Selekcjoner Probierz po meczu przeciwko Holandii zaczynał czuć się jak zbawca polskiego futbolu. Na drugi mecz, pełen wiary we własny geniusz, drużynę zestawił fatalnie. Nie było tego, co podstawowe, czyli balansu między defensywą a ofensywą. Po do nam dwaj tacy sami napastnicy, skoro było wiadomo, że specjalnością przeciwnika jest panowanie w środku boiska? Obrońcy zagrali fatalnie, a Dawidowicz jest chyba najsłabszym defensorem na całej imprezie. Co na to krytycy Salamona? Błędy Dawidowicza w ustawieniu i jego kłopoty z opanowaniem piłki drogo nas kosztowały, zresztą cały, kompletnie ze sobą niezgrany blok obronny to kompromitacja polskiej myśli szkoleniowej. Austriacy wykorzystywali to niemiłosiernie, do wygrania meczu wystarczyło im kilka prostopadłych podań.

Polska ekstraklasa, w której uczyli się grać w piłkę prawie wszyscy reprezentanci, odbiega poziomem od światowej normy. Tylko tu mogą się zdarzać i pozostać bezkarne takie numery, jak wiosną w Lechu. Polskim trenerom daleko do europejskiego poziomu. Raz na wiele lat zdarzy się ktoś taki, jak Maciej Skorża, mogący liczyć na angaż jeszcze nie w wielkim futbolu, ale przynajmniej tam, gdzie piłkę nożną traktuje się poważnie. W tej sytuacji nie ma wielkiej różnicy, czy selekcjonerem zostanie pan Adam, pan Waldek, pan Jurek czy ktokolwiek inny. Pan Michał, jeden z wielu ligowych trenerów, stanowisko zawdzięcza bliskiej znajomości z prezesem PZPN, bo przecież nie zawodowym dokonaniom. Mogło być gorzej, pan prezes ma też innych znajomych.

Na niemieckie mistrzostwa weszliśmy kuchennymi drzwiami, dzięki rzutom karnym w meczu barażowym. Niewiele brakowało, a nie byłoby nas wśród 24 drużyn z lepszej części Europy. Teraz widzimy, że w naszych wyczynach z eliminacji nie było przypadku. Jest coraz gorzej, coraz bardziej odstajemy od świata. Z czego się to bierze? Odpowiedź jest prosta. Z ligowego dziadostwa. Kluby, z których piłkarze wyjeżdżają do lepszego świata, nie radzą sobie w międzynarodowych rozgrywkach. Są bowiem amatorsko zarządzane, brakuje kompetencji, za to mnóstwo w tym przypadku, układów towarzyskich lub rodzinnych. W takiej sytuacji polska piłka nie przestanie oddalać się od tej normalnej, cywilizowanej.

Udostępnij:

Podobne

Koniec roku weryfikuje oczekiwania

Miało być przepięknie. Prezentujący atrakcyjny, ofensywny futbol Lech wypracowałby w tym roku przewagę nad największymi ligowymi rywalami i wiosną pewnie zmierzał po mistrzostwo, by potem

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny