Dwumecz z Karabachem może zadecydować o pucharowej przyszłości Lecha. Chcąc pokonać mocny, otrzaskany w pucharowych bojach zespół z Azerbejdżanu, trzeba wykazać się wysoką formą już na początku lipca, gdy lepsza część piłkarskiej Europy dopiero zaczyna myśleć o przygotowaniach do sezonu. Takie są koszty zmarnowania poprzednich lat. Trudno walczyć o sukcesy i duże pieniądze, gdy najpierw trzeba odrobić stracony dystans.
Przebieg meczu sparingowego z Widzewem i skład Lecha budzi niepokój. Jednak w tej fazie letnich przygotowań piłkarze nie mają prawa być w wysokiej formie. Nie ma co się martwić przegrywanymi pojedynkami, brakiem czucia piłki, niedokładnościami, nawet wciąż nieudanymi dryblingami Kristoffera Velde i wyczynami bramkarzy. Wszystko to wynika ze zmęczenia treningami. Inną sprawą są kadrowe braki. Ważni zawodnicy wypoczywają po udziale w zgrupowaniach reprezentacji narodowych. Będą mieli mało czasu na złapanie formy przed 5 lipca, gdy trzeba grać z Karabachem.
Konieczne są wzmocnienia, a do tej pory udało się sprowadzić tylko ukraińskiego bramkarza. Artur Rudko nie miał udanego wejścia do drużyny. Przepuścił strzał, który miał obowiązek wybronić. To jednak jeszcze nie powód, by jego klasę określić negatywnie. Ważne będzie to, co pokaże 5 lipca. Wtedy go ocenimy. Bardzo natomiast niepokoi brak Bartosza Salamona. Zaskakująco długo zmaga się z mięśniowym urazem. Nie tylko dlatego Lechowi niezbędny jest nowy obrońca. Potrzebuje też gracza na pozycję Pedro Tiby. Nie słychać, by ktoś taki miał szybko w Poznaniu zawitać. Podobno bardziej prawdopodobne jest przyjście Damiana Kądziora, natomiast pozyskanie Dawida Kownackiego to wciąż wielka niewiadoma. Lech może mieć w tym sezonie mocną drużynę. Niestety, nie przed rozpoczęciem walki o Europę.
Maciej Skorża to trener doświadczony, dałby radę tak poskładać drużynę, by była zdolna walczyć w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Nie ma go jednak w klubie. Następca nigdy nie interesował się polskim futbolem, piłkarze Lecha są dla niego anonimowi. Jeżeli nawet też jest zwolennikiem futbolu ofensywnego i taktyki stosowanej w Lechu wcześniej, to nie zastąpi w klubie poprzednika, nigdy nie zostanie jego kopią. Będzie kierował się własną wiedzą, własną intuicją. Nie mamy pojęcia, jak ustawi drużynę na pierwszy ważny mecz. Więcej będzie w tym eksperymentowania niż stawiania na pewniaków. Gdyby nie świadomość powagi sytuacji, moglibyśmy mówić, że postępowaniu Holendra będziemy się przyglądać z życzliwą ciekawością.
Joseph Anthonius van den Brom, w przeciwieństwie do wszystkich swych poprzedników, nie przejmuje w trakcie rozgrywek rozbitej drużyny, ale i tak musi zaakceptować to, czego nie stworzył. Wpływu nie miał na nic. Dopiero od tego momentu wszystkie wykonywane ruchy muszą być z nim konsultowane. Nie ma komfortowej sytuacji, ale z pewnością wie, jakie są oczekiwania, jakie jest znaczenie Lecha dla całego regionu, jak bardzo na przyszłości klubu może zaważyć zaczynający się za chwilę sezon pucharowy. Kolejna szansa gry w eliminacjach do Ligi Mistrzów nie musi się szybko powtórzyć. Holender może zostać okrzyknięty zbawcą Lecha. Mało kto go już widział na własne oczy, ale chyba nie ma takich, co mu tego nie życzą.