Okiem kibica: O sprawienie piłkarskiego cudu

W czwartek w Poznaniu wyczuwalna była specjalna atmosfa. Wszyscy oczekiwali na wydarzenie, które miało zapisać się w historii polskiej piłki. Wejściówki na stadion przy Bułgarskiej wyprzedały się z dużym wyprzedzeniem, a chętnych było znacznie więcej niż pojemność obiektu. Kibice i piłkarze doskonale wiedzieli, że gra toczy się o półfinał europejskich rozgrywek. Niestety, spotkanie zakończyło się porażką i zamiast święta, wszyscy z opuszczonymi głowami udali się do domów. Trzy dni później trzeba było pojechać do Warszawy na derby. Mogło się zdawać, że podłamani zawodnicy nie mają szans nic ugrać, jednak mecz z Legią zakończył się podziałem punktów. Przed Lechem próba sprawienia sensacji we Włoszech i walka o kolejne ligowe punkty.

Gdy wszyscy rano przygotowywali się na wieczorny mecz, jak grom z jasnego nieba spadła informacja o zawieszeniu w trybie natychmiastowym Bartosza Salamona. W pierwszym momencie wśród kibiców wywołało to szok i złość, ale z biegiem czasu przeradzało się to w większą chęć udowodnienia siły Kolejorza. Wyjątkowość tego pojedynku miały podkreślić iluminacje przed stadionem, kartoniada w czasie wyjścia piłkarzy na plac gry oraz w minucie symbolizującej rok powstania klubu odwrócenie się tyłem do murawy i robienie „Poznania”. Oczekiwania związane z tym wydarzeniem mogły lekko sparaliżować piłkarzy, bo w ich grze była widoczna duża niedokładność i niefrasobliwość. Podopiecznym Broma mogła nie pomagać też stawka tego meczu, z którą – w przeciwieństwie do przeciwników z Florencji – mierzyli się po raz pierwszy.

Spotkanie rozpoczęło się najgorzej, jak mogło. Mocny strzał Nico Gonzaleza wylądował na słupku, piłka odbiła się od Bednarka i Arthur Cabral wpakował piłkę do siatki. W następnych minutach Lechici starali się wyrównać. Udało się kilkanaście minut później, gdy kibice skakali odwróceni do murawy, bramkę silnym strzałem z dystansu strzelił Kristoffer Velde. Z czasem coraz bardziej przeważali goście. Dopięli swego przed przerwą, kiedy argentyński skrzydłowy znów dał Włochom prowadzenie. W drugiej odsłonie Kolejorz nie miał żadnych argumentów. Pełna dominacja Fiorentiny przekuła się tylko w dwa gole. Mocnym uderzeniem zza pola karnego trafił Giacomo Bonaventura, a po indywidualnym rajdzie wynik ustalił Ikone. Lech nie starał się zdobyć jeszcze bramki, chciał tylko przetrwać do końca z jak najmniejszym bagażem goli.

Słabo wyglądała większość piłkarzy gospodarzy. W obronie awaryjnie musiał grać Lubomir Šatka, który nie stanął na wysokości zadania. Przy występie Słowaka uwidocznił się brak Salamona i Dagerstala, ale też Milić przy tym partnerze jest znacznie mniej pewny. Joel Pereira i Pedro Rebocho nie potrafili poradzić sobie z przeciwnikami, którzy łatwo ich ogrywali i stwarzali zagrożenie pod bramką. Zabrakło wsparcia defensywy przez Karlstroma i Kvekveskiriego, którzy nie przypominali siebie z poprzednich meczów. 

Widoczny był też brak Murawskiego na boisku, który musiał pauzować przez nadmiar żółtych kartek. Znaczny spadek formy notuje kapitan Mikael Ishak, który przy sytuacji na początku meczu mógł zachować się znacznie lepiej, a wolał paść na murawę w celu wywalczenia jedenastki. Michał Skóraś i Filip Marchwiński zostali całkowicie zneutralizowani przez florenckich defensorów. Warto pochwalić jedynie Kristoffera Velde, który był aktywny i przypieczętował to zdobytą bramką. Zabrakło też impulsu z ławki, gdy zespół był zmęczony i niechętny do dalszej walki o jak najlepszy rezultat.

Niedzielne granie z Legią po porażce trzy dni wcześniej mogło zakończyć się równie słabym rezultatem. Pierwsza połowa nie pozostawiła złudzeń, że Lech nie ma co liczyć na dobry wynik, tym bardziej, że boisko z powodu kontuzji musiał opuścić Jesper Karlstrom. Lech nie tworzył wielu sytuacji do zdobycia bramki, a najlepszą zaprzepaścił Mikael Ishak. Przeciwnicy bezproblemowo tworzyli kolejne sytuacje, ale Pekhart wykorzystał tylko jedną na początku spotkania. Z zawodnikami stołecznych nie radzili sobie Lubomir Šatka i zstępujący Rebocho Douglas. 

Okiem kibica: O sprawienie piłkarskiego cudu

W przerwie trener Brom musiał mocno wpłynąć na piłkarzy, którzy na drugą część wyszli zupełnie odmienieni. Lechici ruszyli do ataku i po chwili Afonso Sousa doprowadził do wyrównania, a kilkanaście minut później Portugalczyk skompletował dublet. Bardzo aktywny po wejściu był Adriel Ba Loua. Iworyjczyk nawet trafił do siatki, ale sędzia Lasyk odgwizdał pozycję spaloną. Kolejorz miał jeszcze kilka dogodnych okazji, jednak nie potrafił ich wykończyć, co wykorzystał Paweł Wszołek ustalając wynik na 2:2.

John van den Brom na rewanż z Fiorentiną powinien przygotować zespół jak dotychczas. Holender nie może pogodzić się z porażką i dać pograć rezerwowym, którzy na pewno nie byliby w stanie przeciwstawić się rywalom. Strzelenie nawet jednej bramki pozwoli zasiać niepewność w szeregach przeciwnika, który może zlekceważyć Kolejorza wystawiając rezerwowy skład. 

Przede wszystkim przy atakach trzeba być szalenie uważnym, by nie stracić bramki praktycznie przekreślającej jakikolwiek szansę. Lech będzie silniejszy niż w pierwszym meczu, wróci Murawski i Dagerstal, a przede wszystkim Kolejorz nie będzie miał nic do stracenia. Trzeba liczyć na ofensywne gwiazdy. Mikael Ishak musi wrócić do swojej najlepszej formy, Michał Skóraś oraz Afonso Sousa nie bać się przeciwnika i odważnie tworzyć przewagę, a Kristoffer Velde pokazać błysk geniuszu, który niewątpliwie posiada, ale nie zawsze potrafi go wykorzystać.

To nie ma być wycieczka krajoznawcza. Lechici mają pojechać tam z wiarą, że za nimi dopiero pierwsza połowa dwumeczu. Gwiazdy europejskiej piłki są po stronie przeciwnika, jednak one mogą okazać się zbyt pewne wyniku. Od pierwszej minuty trzeba wyjść na boisko z jednym celem: sprawić sensację, jakie już nie raz zdarzały się w sporcie. To jest niepowtarzalna szansa na zapisanie historii, której nikt w Polsce nie napisał. Wystarczy strzelić dwie bramki, a gorąca włoska krew się zagotuje w obawie przed straceniem zaliczki przywiezionej z Polski. Jeszcze nic nie jest nic nie jest stracone, bo jak mówi powiedzenie: „dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe”.

Mikołaj Duda

Udostępnij:

Podobne

Przedwczesne marzenia?

W ostatnich pięciu meczach, na przełomie 2024 i 2025 roku, Lech zdobył „aż” 4 punkty. Jeszcze w piątek, mimo porażki w Gdańsku, traktowany był jako

Powrót do Poznania i do normalności

Po każdym zaskakująco złym występie Lech zalicza dobre spotkanie. Dużo lepiej niż na wyjazdach czuje się i punktuje na własnym stadionie. Mierząc się z mocnymi