Gdyby nie klęska w pierwszym meczu z Fiorentiną, na wynik rewanżu czekalibyśmy w emocjach. Niestety, na tym etapie europejskich rozgrywek cuda rzadko się zdarzają. Trzeba mieć poważne argumenty, by liczyć na wyeliminowanie solidnej ekipy z mocnej europejskiej ligi. Jeśli Lech marzy o osiągnięciu jeszcze większych sukcesów w przyszłości, musi potraktować to poważnie, przygotować ekipę bez słabych punktów.
A słabych punktów w drużynie Kolejorza w czwartkowym spotkaniu było zdecydowanie za dużo. Postarała się o to UEFA podejmując krzywdzącą decyzję o zawieszaniu filara defensywy godziny przed pierwszym gwizdkiem, stawiając trenera w wyjątkowo trudnej sytuacji. Tak się nie robi, to nie ma niczego wspólnego ze sportową rywalizacją, chyba że chce się wyświadczyć komuś poważną przysługę. Włosi otrzymali bardzo miły prezent. Defensywa ich przeciwników poszła w rozsypkę, bo drugi ważny piłkarz zaniemógł. Rezerwowy Satka nie miał prawa nie zawieść, więc zawiódł.
Ale nie tylko on spisał się poniżej normalnego poziomu. Rebocho zawinił przy dwóch golach, popełniał juniorskie błędy, dawał się ogrywać i przeskakiwać. Portugalczyk rozegrał w Lidze Konferencji kilka dobrych spotkań. W tym zawiódł. Słabą stroną Lecha był też bramkarz, który nie ma wystarczających kwalifikacji, by pokazywać się na tym etapie europejskich rozgrywek. Przepuszcza strzały wcale nie będące nie do obrony. Strachliwie wybija piłkę na oślep, ściągając na siebie następne problemy. Jak to się dzieje, że klub z ambicjami uzyskania dobrych wyników od lat odpuszcza sobie troskę o obsadzenie tak ważnej pozycji? Czy to lekceważenie, czy zwyczajna niekompetencja połączona z chęcią zaoszczędzenia kasy? Bednarek uratował zespół w kilku meczach, ale zbyt często obnażał swe słabości.
Zimą do Lecha nie dołączył żaden nowy piłkarz, bo trenerowi i rządzącym wydawało się, że kadra jest skompletowana. Wystarczyło jednak kilka urazów, niespodziewanych wydarzeń, by w kluczowym momencie okazało się, jakie ta drużyna ma słabości. Urazy i kartki zdarzają się, absencje są gwarantowane, więc kluby poważnie traktujące sportowe obowiązki dbają, by uniknąć kadrowych kłopotów. Zwłaszcza te zarządzane i budujące zespół z pomysłem, a do takich należy Fiorentina. Ten zespół na swój styl. Pozyskuje piłkarzy potrafiących się wpisać w założony sposób gry, nic tam nie dzieje się przypadkowo, nie ma chaosu i kierowania się przede wszystkim oszczędnościami. Skutki takiej polityki widzieliśmy w konfrontacji z Lechem.
Nie ma co porównywać możliwości obu drużyn. Budżet tej włoskiej jest wielokrotnie wyższy, Włosi mogą sobie pozwolić na bez porównania więcej, ale nie trwonią kasy na zakupy byle jakie. Wszystkie są przemyślane, każdy zawodnik coś do drużyny wnosi, każdy wchodzący na boisko nie dezorganizuje gry, wprost przeciwnie, a jeżeli któryś z ważnych piłkarzy grać nie może, trener nie ma bólu głowy ze znalezieniem zmiennika, bo w dyspozycji ma kilku.
Nie ma jednak co wybrzydzać, w tych rozgrywkach Lech osiągnął dużo więcej niż ktokolwiek mógł liczyć. Kończąca się w czwartek europejska przygoda oceniana będzie jako historyczna. Nigdy nie zaszedł aż tak daleko, nigdy nie rozegrał tak wielkiej liczby spotkań, nie wyeliminował tylu drużyn. Przeszedł samego siebie, w tych słowach nie ma przesady. Szkoda tylko, że jeśli powtórzy się scenariusz z kilkunastu ostatnich sezonów, to na podobne osiągnięcie poczekamy długie lata. Cechą Lecha nie jest powtarzalność, ale odpuszczanie. Nie było wzmocnienia drużyny po żadnych z trzech mistrzostw, jakie klub odniósł w XXI wieku, chęci pójścia jeszcze dalej. Wprost przeciwnie. Właściciel klubu jakby przestraszył się, że osiągnął zbyt dużo, nie chciał być zuchwały, wolał zwolnić.
Czy w przyszłym sezonie może być inaczej? Oby tak się stało. W kręgach zbliżonych do władz klubu można usłyszeć opinie, że właściciel dużo zrozumiał, że teraz będzie inaczej, przełamie niechęć do sięgania jeszcze wyżej. Jeśli rzeczywiście tak będzie, zasłuży na słowa uznania. Ludzie wierzący w Lecha liczą na stworzenie ekipy, którą stać na podjęcie walki o mistrzostwo przy jednoczesnej długiej rywalizacji w Europie. Mecz Lecha w Warszawie dowiódł, że trzy dni po ważnym, wyczerpującym meczu pucharowym można mierzyć się z czołową ligową drużyną na jej terenie i być o włos od zwycięstwa, i to mimo poważnej gry tylko w jednej połowie.