Piłka nożna to sport zespołowy, ale nieustannie przekonujemy się, jak wiele zależy od jednostek, osobowości. Wszystko jest kwestią wyboru. Gdyby Lech nie postawił na Nielsa Frederiksena, drużyna byłaby teraz w innym miejscu, a kibice nie zapomnieliby tak szybko o niedawnych upokorzeniach (za które zresztą do dziś przeproszeni nie zostali). Nie przychodziliby coraz liczniej i z coraz większymi nadziejami na stadion.
Nie można powiedzieć, że duński trener przeobraził grę Kolejorza. To coś więcej. Stworzył zupełnie nową jakość, zrobił coś z niczego. Coś, co przerastało możliwości jego poprzedników (z wyjątkiem Macieja Skorży). Jak twierdzi, wystarczyło zmienić kilka elementów, zaczynając od przygotowania fizycznego, które stoi teraz na poziomie nieosiągalnym dla innych zespołów ligowych. Dzięki niemu piłkarze coraz częściej i coraz aktywniej stosują pressing, nie dają rywalom wytchnienia, a odzyskaną piłkę natychmiast kierują do ataku, dzięki czemu stale tworzą zagrożenie. Wydaje się to proste, ale gdyby takim było rzeczywiście, podobnie grałyby wszystkie bez mała drużyny.
Więcej i szybciej biegają teraz wszyscy piłkarze Lecha, ale sztuką, jakiej dokonał Duńczyk, jest wydobycie piłkarskiego potencjału z poszczególnych graczy, dotychczas uśpionego. Klasycznym przykładem jest Dino Hotić, u którego dotychczas widzieliśmy tylko przebłyski dużej klasy. Ostatnio stał się czołową postacią nie tylko swej drużyny. I nie z powodu mistrzowsko wykonanych rzutów wolnych. Najbardziej spektakularne są jego odbiory, przechwyty, seryjnie wygrywane pojedynki. Innym piłkarzem jest teraz Gholizadeh.
Oglądając wcześniejsze „występy” Fiabemy zadawaliśmy sobie pytanie, jakim cudem on tu trafił. W kolejnych meczach nie miał ani jednego dobrego zagrania, gubił piłkę, odbijała się ona od niego. Pojawienie się go w składzie na mecz z Jagą budziło niepokój o wynik. Jednak Norweg pokazał się jako inny niż dotychczas zawodnik. Niczego wielkiego nie dokonał, ale pierwszy raz nie odstawał tak wyraźnie od kolegów, kilka raz był nawet przydatny. Choć gwiazdą nigdy nie będzie, dla trenera może stanowić dodatkową opcję.
W przeciwieństwie do poprzedników, Niels Frederiksen więcej robi niż mówi. A jeśli mówi, to nie rzuca słów na wiatr. Warto mu wierzyć. Kiedy przekonywał, że nieumiejętność wejścia w rytm po przerwie reprezentacyjnej może tu kiedyś występowała, ale teraz będzie inaczej – można było w to powątpiewać. A jednak rzeczywiście było inaczej, Lech rozegrał świetny mecz, mimo iż wydawało się, że jego termin bardziej będzie sprzyjać rywalowi. Teraz wszyscy są ciekawi, co powie o kolejnych wydarzeniach, o szansach na końcowy sukces. Mamy przecież do czynienia z Lechem Poznań. Klubem wyspecjalizowanym w sprawianiu zawodu wszystkim, którzy darzą go uczuciem.
Czego zatem możemy się spodziewać? Jak gra Kolejorza będzie ewoluować? Nawet w świetnym meczu przeciwko Jadze do ideału było daleko. Pierwsze fragmenty wcale nie napawały optymizmem. Mnożyły się straty, gra nie była płynna. Wtedy jeszcze Lech nie był wyraźnie lepszy od Jagiellonii. Zaczęła ona odstawać od niego dopiero po pół godzinie, po bramce Sousy, kolejnego odbudowanego piłkarza. Gdyby obrońcy Jagi nie otworzyli mu drogi do bramki, albo gdyby wcześniej Imaz zdobył prawidłowego gola dla gości, mecz mógłby się potoczyć inaczej. Jagiellonia raczej punktów by z Poznania nie wywiozła, ale tęgiego lania mogłaby uniknąć. Pierwszy raz Lech rozegrał dwie dobre połowy, ale kto wie, czy przyczyną tego nie była liczebna przewaga.
Najważniejsze, że trener widzi potrzebę usuwania mankamentów, doskonalenia tego, co już dobrze działa. Dużo pracy przed nim i drużyną. Bez niej, co trener podkreślił, inne zespoły szybko Lecha dogonią. Nie po to zdobył przewagę nad konkurencją, by ją wytracić. Ostatni kwadrans meczu z Jagą ujawnił, jakie Lech ma jeszcze rezerwy. Jedynym zmiennikiem (nie licząć króciutko grającego Loncara), który gola wtedy nie zdobył, był Walemark, choć i on mógł trafić w pierwszej swej akcji. Natomiast Loncar błyskawicznie zaliczył asystę – zakładając, że to Gholizadeh był autorem przedostatniego gola.
Spóźnione transfery to specjalność Lecha. Nowością tego sezonu jest to, że nie trzeba z tego powodu nadrabiać strat. Wprost przeciwnie. Kiedy nowi zawodnicy ujawnią pełnię możliwości, przewaga Lecha nad konkurentami może nawet wzrosnąć. Skoro tej jesieni doczekaliśmy się przełomów, to liczymy na kolejne. Takim byłoby pierwsze od kilku lat pokonanie defensywnie nastawionego Śląska Wrocław.