Dwa miesiące temu, czyli tuż po zdobyciu mistrzostwa wiadomość, że pucharowym przeciwnikiem Lecha będzie mistrz Gruzji, przyjęta zostałaby z radością i przekonaniem, że awans jest gwarantowany. Dziś możemy się cieszyć, że nie trafiliśmy na kogoś zdecydowanie mocniejszego, ale bardzo nam daleko do stawiania Lecha w roli murowanego faworyta.
Przyczyną są słabości, jakie ujawniły się w grze Kolejorza na samym początku sezonu. W dwumeczu z Karabachem niewiele miał do powiedzenia, ale przy wyższej formie, choć trochę bardziej wyrównanej kadrze, unikaniu błędów i mądrej grze z kontry, awans byłby całkiem prawdopodobny. Kilka przyczyn złożyło się na słabą postawę w pierwszych meczach sezonu, ale wszystkie wynikają z wymuszonej zmiany trenera. Van den Broma nie można określić jako słabego szkoleniowca. Ma o tylko jedną wadę: nie jest Maciejem Skorżą.
Poprzedni trener mądrze zdiagnozował problemy drużyny. Potrafił je stopniowo eliminować, wykorzystać atuty stawiając na najlepszych jego zdaniem zawodników, mając w odwodzie wielu klasowych zmienników. Były okresy, zwłaszcza jesienią, gdy Lech demonstrował piękną, ofensywną piłkę. Odnosił wysokie zwycięstwa, choć nie zawsze potrafił zdyskontować przewagę jakości nad przeciwnikami. Inaczej było wiosną. Po zdrowotnych perypetiach źle się działo, ale trener znalazł receptę. Postawił na grę wyrachowaną, dobrze zorganizowaną, na świadomość swej wartości u piłkarzy. Przełożyło się to na mistrzowską serię zwycięstw.
Po rezygnacji Macieja Skorży można było postawić na jego asystenta. Gdy ekipa van den Broma przegrywa, wielu twierdzi, że właśnie tak należało postąpić. Jednak równie dobrze mogłoby być odwrotnie. Gdyby to trener Rafał Janas padł ofiarą słabej formy piłkarzy, bramkarskich pomyłek, konieczności grania co kilka dni przy braku wartościowych zmienników, opinie byłyby dla klubu miażdżące: mógł zaangażować doświadczonego, wytrawnego trenera, a jak zwykle sięgnął po rozwiązanie tańsze. Trzeba mieć nie byle jaką intuicję, połączoną z piłkarską wiedzą, znajomością ludzi, by wybrać właściwe rozwiązanie. W Lechu takich osób nie ma. Podobnie jest zresztą w innych klubach, gdzie fachowe decyzje podejmują właściciele.
Możemy być pewni, że Maciej Skorża nie zgodziłby się na przystąpienie do walki na dwóch frontach z tak lichą kadrą, na transferową opieszałość. Owszem, wyjściowa jedenastka prawie się nie zmieniła, choć ubytek Kamińskiego jest bolesny, ale najgorszy jest niedostatek obrońców. Nawet jeżeli jest to sytuacja chwilowa, to tylko ludzie krótkowzroczni mogli do niej doprowadzić. O sprowadzeniu niewłaściwego bramkarza nie ma już co wspominać, zresztą ta decyzja może mieć bolesne skutki, jeżeli poniesione straty kilkakrotnie przewyższą kwotę, za jaką można było mieć zawodnika klasowego.
Dinamo Batumi nie jest słabym zespołem. Zdominowało swą ligę. Portal transfermarkt wartość jego piłkarzy szacuje na ok. 9 milionów euro, czyli 7 nie biorąc pod uwagę najdroższego Dwaitaszwili’ego, wycenianego aż na 2 miliony. Kadra Lecha jest warta kilka razy więcej, ale jak bardzo takie porównania mylą przekonuje nierówna rywalizacja Kolejorza z Karabachem, klubem podobnie wycenianym, o porównywalnym budżecie. Trzeba się będzie mocno przyłożyć, by w obecnej dyspozycji, przy dużych ubytkach w składzie i mało wyrównanej kadrze wyeliminować Gruzinów. Zapowiada się wyrównany pojedynek, z czego władze klubu zdały sobie sprawę wnioskując o przełożenie najbliższego ligowego meczu.
Gdyby udało się uniknąć kompromitacji i jednak awansować, kolejny rywal będzie znacznie słabszy. I Islandczycy i Walijczycy to drużyny półamatorskie, ich kadry warte są niewiele ponad 2 miliny euro. Ktokolwiek na nich trafi, dołujący Lech lub będące na fali Dinamo, może się martwić już tylko o rywala w decydującej, czwartej rundzie.