Dopiero trzecie wyjazdowe zwycięstwo Lecha w tym roku, pierwsze w tym sezonie, pierwsze od 21 kwietnia. Cieszyć się z przełamania złej serii czy wstydzić, że w klubie o takich możliwościach trwała ona tak długo? Ważne, że po trzech latach udało się wygrać w Lubinie. O braku przypadku w tym wydarzeniu powiemy jeszcze w tym miesiącu, gdy uda się odczarować także stadion w Mielcu.
Do zwycięstwa nad Zagłębiem nie była potrzebna znakomita gra i wysoka forma piłkarzy, wyrównany skład. Wprost przeciwnie. Trzy punkty udało się zawieźć do domu mimo wielu błędów popełnianych przez wszystkich piłkarzy Lecha z jednym na szczęście wyjątkiem – Bartosza Mrozka. Bez jego świetnych interwencji w drugiej połowie raczej punktów by nie było. W drużynie znów ujawniły się dysproporcje w umiejętnościach piłkarzy. Zagłębie Lubin nie ma w składzie zawodników wyrastających ponad ligową średnią, ale i trudno tam znaleźć takich, co wyraźnie odstają poziomem od kolegów z zespołu. W Lechu takich niestety znajdziemy.
Ba Loua kolejny raz zagrał od początku. I drugi raz z rzędu okazał się najgorszym zawodnikiem na boisku. Trener niedawno chwalił go za aktywność, za udział w większości akcji ofensywnych. W sobotę Iworyjczyk zmarnował wszystkie akcje, w których uczestniczył. Niecelnie dośrodkowywał, wdawał się w przygrywane dryblingi, a kiedy dostał wyśmienite podanie od Periery, kompletnie się zgubił, zmarnował szansę na gola. Nic dziwnego, że w drugiej połowie nie wyszedł już na boisko. Mniej wyrozumiały trener zmieniłby go już po pierwszym kwadransie.
Po przerwie zobaczyliśmy na boisku Hakansa. Nie zagrał gorzej niż w swych pierwszych występach, nie mógł dokonać niemożliwego, ale wciąż nie potwierdza, że zasługuje na grę w polskiej ekstraklasie. Owszem, udawało mu się przebiec z piłką kilkadziesiąt metrów, ale nagle się zatrzymywał, długo stał w miejscu zanim decydował się na jej wycofanie. To całkowite przeciwieństwo tego, czego oczekuje nowy trener. Kiedy kilku jego kolegów znajdowało się w polu karnym czekając na podanie, wdawał się w szamotaninę. Trzeba współczuć trenerom, których czeka ciężka praca nad tym piłkarzem. Oby nie okazała się syzyfową. Natomiast Fiabemy trzeba byłoby nauczyć podstaw gry w piłkę nożną. Jeżeli uda mu się kiedyś zrobić coś pozytywnego dla drużyny, to raczej przez przypadek, bo to on rządzi jego zachowaniem na boisku.
Po meczu trener chwalił umiejętności Gholizadeha, który być może powolutku zacznie się spłacać. Trener nie wspomniał, bo raczej tego nie zakłada, że klub może podjąć decyzję kuriozalną. Wydał na Persa kolosalne jak na polską ligę pieniądze, leczył go miesiącami, wykazywał nieprawdopodobną cierpliwość, a gdy Ali wreszcie pokazuje, na co go stać, robi różnicę, słyszymy, że może odejść do klubu z ojczyzny, oczywiście za kasę bez porównania niższą niż wydał na niego Lech. Gdyby do tego doszło, irański Persepolis mógłby się cieszyć ze zrobienia cudownego interesu. Ktoś chorego zawodnika wykupił za ciężkie pieniądze z Charleroi, długo leczył, doprowadził do formy i podał na tacy innym.
Podanie Gholizadeha i strzał Sousy dowodzą, ile dla drużyny znaczą gracze z wysokimi umiejętnościami. Lech nie strzeliłby zwycięskiego gola, gdyby nie górował nad Zagłębiem posiadaniem piłkarzy z taką jakością. W żadnej lidze skandynawskiej nie znajdzie się zawodnik równie klasowy, zwłaszcza gdy ma mieć 21-23 lata i odpowiadać żądanemu profilowi gry. W przeszłości Lechowi przewagę nad ligową konkurencją zapewniało sięganie po graczy z lig bez porównania lepszych.