Krajobraz po pucharowej klęsce. Została tylko walka o mistrzostwo 

Zdecydowanie nie tak wyobrażali sobie kibice Lecha przerwanie passy bez straconego gola i chlubnej serii zwycięstw. W brutalny sposób drugoligowa Resovia obnażyła w głównej mierze słabość zmienników, jakich ma do dyspozycji Niels Frederiksen. Wbrew pozorom 3 dni później podopieczni Duńczyka pokazali swoją moc. Do odnoszenia sukcesów poza pomysłem na grę i umiejętnościami technicznymi potrzebna jest mentalność na najwyższym poziomie. To pokazali lechici podnosząc się ze słabej gry i niekorzystnego rezultatu końcowo zapewniając sobie niezwykle ważne zwycięstwo.

Powracające wspomnienia wydarzeń z zeszłego sezonu. W podobnym momencie skończyło się życie drużyny 

Analizując szerzej wszystko to, co wydarzyło się na stadionie w Rzeszowie można zobaczyć znacznie więcej niż to, że gospodarze skutecznie się bronili, pomogło im szczęście, a lechici po prostu nie mieli swojego dnia. Choć skład nie był złożony całkowicie z rezerwowych, to wystarczyło, że zabrakło kilku najważniejszych zawodników i cała gra uległa znacznemu pogorszeniu. Trudno się temu dziwić skoro w podstawowym składzie wybiegł Bryan Fiabema, który usilnie stara się udowodnić, jak słabym i nie nadającym się do gry na profesjonalnym poziomie jest zawodnikiem.

Trener po meczu nie dał się wciągnąć w dywagacje, co by było, gdyby skład na to spotkanie był bardziej zbliżony do tego, jaki zazwyczaj występuje w Ekstraklasie, jednak musi być świadomy, że przedobrzył z roszadami i w dużym stopniu na jego barki spada odpowiedzialność za ten wynik. Przy takich okolicznościach zasadne robi się pytanie, co jeśli w spotkaniach Ekstraklasy będzie trzeba dokonać takich rotacji ze względu na kontuzje czy zawieszenia. Wtedy przydaje się szeroka i jakościowa kadra, a jak można zauważyć, niektórych zawodników po prostu nie miałby kto – na przyzwoitym poziomie – zastąpić.

Problem wystąpił też w głowach piłkarzy. Ekstraklasa w tym sezonie przyzwyczaiła do Lecha agresywnego, intensywnego, grającego wysokim pressingiem i stwarzającego sobie masę sytuacji podbramkowych. Tego w meczu pucharowym w ogóle nie było. Gra była wolna, bez pomysłu i wiary. Jakby z racji gigantycznych dysproporcji pomiędzy obydwoma klubami wynik miałby być z góry znany, a piłkarze Resovii na boisko mieliby wyjść tylko po to, żeby spokojnie przyjąć wyrok. Co nie jest wielkim zaskoczeniem, było dokładnie na odwrót. Podopieczni Jakuba Żukowskiego wyszli niezwykle naładowani i z gigantyczną determinacją, że naprawdę są w stanie sprawić sensację eliminując lidera Ekstraklasy.

Gdy Niels Frederiksen zaczął posyłać do boju następnych zawodników, mających za zadanie odwrócić niekorzystny wynik, a obecni na boisku zorientowali się, że na stojąco wiele w stolicy Podkarpacia się nie ugra, było już za późno. Gospodarzy trudno było wybić z rytmu i w szeregach Lecha panowała jedna wielka bezradność. Nie wychodziło im zupełnie nic, co tylko pogłębiało frustrację, a przeciwników jeszcze bardziej napędzało do dalszej walki o zrobienie czegoś, co początkowo wydawało się niemożliwe.

Głównym i najbardziej oczywistym skutkiem tej klęski jest odebranie samemu sobie szansy na podniesienie pucharu, a kibicom zabranie dodatkowych emocji, czy spędzenia wyjątkowego dnia w Warszawie na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym. Poza tym często takie porażki mogą w dłuższej perspektywie zadziałać negatywnie na zespół. 

Wystarczy przywołać wstydliwe odpadnięcie z Ligi Konferencji ze słowackim Spartakiem Trnava. Realnie wtedy skończyło się życie w zespole i wszystko, co pozytywne za kadencji Johna van den Broma. Później było już tylko gorzej, co dodatkowo pogłębiła nieudana zmiana trenera w przerwie zimowej. Nieraz bardzo ciężko podnieść się po takim ciosie, a najbliższe tygodnie pokażą, czy Niels Frederiksen zbierze w garść swoich podopiecznych i pozwoli im zapomnieć, że w ogóle brali udział w Pucharze Polski.

24 finały do rozegrania i jeden cel. Mistrzostwo albo wielka porażka 

Obecnie Niels Frederiksen jest przyparty do muru. Ponieważ jego poprzednik nie wywalczył prawa startu w europejskich pucharach, a sam Duńczyk pozbawił kibiców złudzeń o odczarowaniu pechowego Pucharu Polski, to każdy inny wynik końcowy niż 9. w historii mistrzostwo kraju będzie – przynajmniej przez kibiców – uznawany za klęskę. Trener już zapewne zorientował się, że mimo najlepszego początku od lat, wcale to takie proste nie będzie. Z każdym następnym meczem oczekiwania i presja będą rosły, a przeciwnicy zagrają z wyższą niż zawsze motywacją, żeby poskromić faworyta do tytułu.

Poza kwestiami ambicjonalnymi, szkoleniowcy drużyn przeciwnych uczą się sposobu gry Lecha. Maksymalne zagęszczenie środka, neutralizowanie ustawiającego się bardzo wysoko w fazie ataku Joela Pereiry i wyprowadzanie szybkich ataków bocznymi sektorami. Dokładnie taki sposób na sukces w niedzielnym meczu znalazł Jacek Zieliński. Przez długi czas przynosiło mu to oczekiwane efekty, więc za jego przykładem pójdzie większość ligowej stawki. Ciężko spodziewać się, że któraś z ekip będzie grała tak odważnie jak Jagiellonia, która przez to dostała brutalną lekcję futbolu.

Mecze będą zdecydowanie bardziej zamknięte. Część drużyn, jak ostatnio Śląsk Wrocław, będzie grało tylko z celem obrony bezbramkowego remisu, bez nawet próby wyprowadzania jakichkolwiek ataków. Liga uczy się tego sposobu gry, więc trener Kolejorza też musi zadbać o to, by wprowadzać elementy zaskoczenia. Ciągle rozszerzać możliwości swoich podopiecznych, by nie stali się nad wyraz schematyczni i bardzo prości do rozczytania w swoich działaniach. 

W końcu nadejdzie kryzys także podczas ligowych zmagań. Tu rodzi się kolejne wyzwanie dla Duńczyka, jak podnieść swój zespół z dołka. Pracując w ojczyźnie poza upodobaniem do kompromitacji w krajowym pucharze miał też problem z zachowaniem ciągłości wyników. Po tygodniach świetnej gry nadchodziło nagłe załamanie i często długo ciągnące się passy kolejnych porażek.

Przewaga w tabeli, jak na tą fazę sezonu, jest spora, jednak bardzo łatwo może przerodzić się to w pułapkę, z której ciężko się wydostać. Niepostrzeżenie może wkraść się rozprężenie i samozadowolenie z tak dobrych wyników. Wtedy wysiłek i mozolnie budowana dogodna sytuacja może zostać bardzo szybko zniweczona, co mocno skomplikuje dalsze losy i wprowadzili w szeregi Lecha sporo niepotrzebnej nerwowości i frustracji.

Uważnie obserwując wszystkie mecze od początku sezonu nietrudno dostrzec progres w przeciągu następnych tygodni. Lech poza nielicznymi wpadkami staje się drużyną lepszą, dojrzalszą i bardziej pewną swoich możliwości. Nawet nie wspominając o tym, jak duży to jest progres względem wiosennych rywalizacji. Niemniej to nie jest czas na popadanie w zachwyt. Widać, że Niels Frederiksen wciąż operuje na placu budowy i to nie jest jeszcze finalny produkt jego pracy. 

Wiele elementów wymaga poprawy, co widać z meczach z bardziej wymagającymi rywalami i szczególnie, gdy nieobecni są niektórzy zawodnicy z podstawowego składu. Zdarza się, że lechici zdecydowanie za łatwo oddają kontrolę nad przebiegiem rywalizacji, gubią się przy odważniejszych atakach przeciwników, czy brakuje im sposobów na dobrze ustawioną defensywę. Patrząc bardziej szczegółowo, nieraz kuleją długie zagrania za linię obrony, a środkowi pomocnicy za rzadko wykorzystują półprzestrzenie do wdarcia się z piłką blisko pola karnego – ten element w przeszłości za sprawą Jespera Karlstroma dawał dużo korzyści – przez co jeśli Joel Pereira nie ma możliwości na dośrodkowanie, musi grać podanie wsteczne do środka pola, gdzie gdy jest duża liczba przeciwników, to rodzi się problem z finalizacją akcji.

Konkurencja nie śpi, jednak każdy mierzy się z własnymi problemami. Chętnych na mistrzostwo coraz mniej 

Grono drużyn realnie walczących o mistrzostwo z każdym tygodniem zawęża się. Powoli z tego wyścigu można zacząć wypisywać warszawską Legię. Ich gra na krajowym podwórku zdecydowanie nie zachwyca, a trudno uwierzyć, że ekscentryczny i momentami niezrównoważony Goncalo Feio będzie w stanie diametralnie poprawić postawę i wyniki swoich podopiecznych. Nie może zapominać, że jego zespół wciąż uczestniczy w rywalizacji w fazie ligowej Ligi Konferencji, w której przynajmniej na razie idzie im zdecydowanie lepiej i są na najlepszej drodze, żeby uczestniczyć w niej również na wiosnę, co oczywiście będzie miało swoje skutki w tabeli Ekstraklasy. 

Na ten moment na najpoważniejszego rywala dla Lecha wyrasta Raków Częstochowa. W sytuacjach obu klubów może znaleźć wiele podobieństw. Zmiana trenera w przerwie między sezonami, rywalizacja tylko na jednym froncie i ulepszanie swojej gry z każdym tygodniem. Marek Papszun po roku przerwy zaczyna znów układać zespół pod swoją koncepcję, a pamiętając jego drużynę, gdy po raz pierwszy sięgała po złote medale widać, że nie odpuści w rywalizacji z Nielsem Frederiksenem. Tym bardziej, że właściciel klubu jest w stanie wydać sporą sumę, by stworzyć mu jak najlepsze warunki. Pokazał to latem i zapewne podobnie zrobi zimą, gdy pozbędzie się następnych prywatnych milionów i ściągnie wymyślonych niemal jednoosobowo przez trenera zawodników.

W europejskich pucharach z równie niezłym skutkiem, jak Legia, rywalizuje Jagiellonia, jednak w walce o tytuł ma ona lepszą pozycję. W Białymstoku udało się zażegnać pierwszy od dawna kryzys i dzięki serii zwycięstw wrócić do ścisłej czołówki. Mają najmniej pieniędzy spośród klubów z topu, jednak udało im się osiągnąć sukces dzięki kompetentnym ludziom. Zespół prowadzi młody, utalentowany Adrian Siemieniec, który rzeczywiście uczy się na swoich błędach ciągle doskonaląc warsztat. Do tego jego przełożeni, mimo ograniczonych możliwości, stwarzają mu jak najlepsze warunki do pracy, w tym tworząc szeroką i jakościową kadrę piłkarzy, nie wydając przy tym milionów euro, tylko poruszając się w niewygórowanych ramach.

Dużym, wręcz gigantycznym zaskoczeniem byłoby, gdyby inna drużyna w dłuższej perspektywie liczyła się w tej walce. Dobry start za sobą mają Widzew i Cracovia i na ten moment zajmują zasłużone miejsce w czołówce, jednak jak pokazuje historia, takie wyskoki są chwilowe i prędzej czy później wrócą oni na swoje miejsca w środku tabeli lub ewentualnie podłączą się do walki o europejskie puchary. To też nie będzie wyjątkowy sezon dla Pogoni Szczecin. Trudno spodziewać się nagłego wybuchu formy, tym bardziej, że od dłuższego czasu są na krzywej opadającej, mając coraz to nowe problemy.

Według wielu to właśnie Lech jest największym faworytem do końcowego triumfu. Trudno się z tym nie zgodzić patrząc na tak imponujący początek sezonu i przeciwników, którzy znajdują się w trudniejszej sytuacji. Sezon jest jeszcze długi i może wydarzyć się wiele niespodziewanych wydarzeń, do czego już niejednokrotnie przyzwyczaiła Ekstraklasa, jednak na koniec każde inne zakończenie niż mistrzostwo dla Kolejorza zostanie w Poznaniu uznane za dotkliwą porażkę i spotka się z dużym niezadowoleniem kibiców.

Mikołaj Duda 

Udostępnij:

Podobne

Drużyna mocna, ale niekompletna

Gdyby można było rozegrać całą rundę wiosenną korzystając z jedenastu piłkarzy, Lech miałby wielkie szanse dowieźć ligowe prowadzenie do końca sezonu. Problem w tym, że