Zwycięstwo Lecha, mimo iż grał z mistrzem Polski, który wypoczął po zmaganiach pucharowych, można było brać pod uwagę. Nawet rozegranie kolejnego meczu bez straty gola było realne. Ale roznieść solidną ekipę 5:0, nie pozostawić jej złudzeń, i to po przerwie reprezentacyjnej, która z reguły działa na Lecha demobilizująco? Tego nie spodziewali się najwięksi nawet optymiści.
Kogo nie było wśród 32 tysięcy osób na trybunach, niech żałuje. Nieprędko zobaczy podobne widowisko, w którym działo się tak wiele, a Lech rozgrywał koncert. Było wszystko – grad goli, szybka gra, płynne akcje z jednej i drugiej strony boiska, czerwona kartka, interwencje VAR-u, bramki z pięknie wykonanego rzutu wolnego i pewnie strzelonego rzutu karnego. Były domowe debiuty solidnych piłkarzy, był gol prawie debiutanta Filipa Jagiełły. Każdego gola zdobył inny zawodnik, ale wśród nich zabrakło tym razem wyborowego strzelca Mikaela Ishaka.
Początek meczu był dość wyrównany i trudno było wtedy liczyć na pogrom. Jagiellonia nie wycofała się na własną połowę szukając okazji do kontr. Zastosowała aktywny pressing, utrudniając piłkarzom Lecha wyprowadzanie piłki z własnej połowy. Lech momentami miał z tym problem, ale sam stosował podobny wariant. Trzeba przyznać, że goście pokazywali się z dobrej strony, umiejętnie, krótkimi podaniami z pierwszej piłki szybki zdobywali teren. Strzelili nawet gola, tyle, że z pozycji spalonej.
Mogło to się ułożyć różnie, Lech nie musiał obejmować prowadzenia. Dokonał tego dzięki temu, że w kolejnym meczu ujawniła się klasa Afonso Sousy. Piłkarz ten otrzymał piłkę na lewej stronie boiska, zszedł z nią do środka, znalazł trochę przestrzeni i uderzył celnie. Bramkarz nie musiał tego strzału przepuścić, słabo jednak interweniował.
Teraz wydawało się, że szczytem marzeń będzie utrzymanie wyniku do przerwy, Jagiellonia zabrała się bowiem do roboty. Wydarzyło się jednak coś, co właściwie zadecydowało, że punkty zostaną w Poznaniu. Ishak starł się przed polem karnym z Dieguezem. Obaj padli na murawę, a sędzia podyktował rzut wolny dla Jagi widząc cierpiącego na murawie Hiszpana i sądząc, że szwedzki napastnik faulował. Obsługujący VAR Szymon Marciniak wezwał sędziego Stefańskiego przed monitor. Kibice spodziewali się wykluczenia Ishaka. Arbiter, po obejrzeniu powtórki, sięgnął rzeczywiście po czerwoną kartkę, ale pokazał ją graczowi Jagiellonii. Rzut wolny wykonywał Lech. Dino Hotić w drugim kolejnym meczu uderzył mistrzowsko, choć i tym razem bramkarz sprawiał wrażenie spóźnionego z interwencją.
Dwie bramki przewagi i gra w przewadze to poważny kapitał. Po przerwie Lech grał tak, jakby jego jedynym celem było go nie roztrwonić. Spokojnie operował piłką, nie szarżował, powstrzymywał zakusy Jagiellonii, po której momentami nie było widać osłabienia personalnego. Wystarczyło jej zdobyć gola, by wszystko w tym meczu było jeszcze możliwe. Jednak Lech ma w tym sezonie dużą moc w ataku i kiedy tylko przebywał z piłką w okolicach pola karnego gości, było groźnie. A najgroźniej po zmianach przeprowadzonych przez Frederiksena, gdy na boisku znaleźli się nowi gracze. Patrik Walemark już w pierwszej swej akcji, po pięknym rajdzie mógł zdobyć gola.
Trzeci gol był efektem obrony strzału Lechity ręką przez obrońcę Jagiellonii. Trener w pierwszej chwili znów to przegapił, ale Szymon Marciniak czuwał i Filip Szymczak podwyższy ł wynik uderzeniem z 11 metrów „pod ladę”. Potem jeszcze szczęście dopisało Gholizadehowi, który trafił do bramki po rykoszecie, a dzieła niszczenia Jagi dopełnił Filip Jagiełło strzelające z bliska debiutanckiego gola. Wszystko to działo się w końcówce. Goście byli na kolanach, gdyby sędzia doliczył do meczu więcej niż trzy minuty, mogły paść kolejne gole.