Czegoś będzie nam brakować, mocno przyzwyczailiśmy się do europejskiej rywalizacji Lecha. Długie 10 miesięcy regularnie toczonych potyczek, a było ich równe 20, to już przeszłość. Musimy mieć nadzieję, że klub nie zaprzepaści tego dorobku, w kolejnym sezonie nie skieruje w charakterystyczny dla siebie sposób drużyny na boczny tor. Teraz musi nam wystarczyć walka w lidze, a jest o co się bić. W poniedziałek trzeba wrócić na trzecie miejsce w tabeli.
Radomiak to jedna z tych drużyn, z którymi Lechowi nie gra się dobrze. Już pierwsze z nią zetknięcie było przykre. Ledwo Maciej Skorża objął zespół i wystartował z wielkimi nadziejami do sezonu jubileuszowego, trzeba było przeżyć rozczarowanie, stracić punkty na inaugurację. Beniaminek z Radomia mocno się przeciwstawił i zdołał wywieźć z Bułgarskiej bezbramkowy remis, a mogło być jeszcze gorzej. Gorzej natomiast było w rewanżu, gdy Lech zasłużenie przegrał, dał się stłamsić. Już do przerwy przegrywał dwoma golami, stać go potem było tylko na bramkę Ishaka z jedenastki.
W bieżącym sezonie Lech odniósł pierwsze od niepamiętnych czasów zwycięstwo nad Radomiakiem po golu Citaiszwili’ego, dobrze obsłużonego przez Sousę. Mimo własnego boiska – to nie był spacerek. Kolejorz nie rozegrał pięknego meczu, goście dążyli do wyrównania, trzeba się było bronić do samego końca przed teoretycznie słabszym przeciwnikiem. Trwała rywalizacja na dwóch frontach, niełatwo było skupić się na lidze.
Dzięki wyznaczeniu terminu poniedziałkowego, Lech ma jeden dzień więcej na regenerację po wydarzeniach we Florencji. To dużo, biorąc pod uwagę, że kadra jest teraz słabsza niż na początku rozgrywek, a zdecydowanie słabsza niż w poprzednim sezonie. Poznańska ekipa pozostała we Włoszech do piątku, miała więc trochę czasu, by ochłonąć po emocjach, jakie nam i sobie zafundowała na Artemio Franchi. Po powrocie do Poznania piłkarze trenowali na Bułgarskiej, na przygotowanie się do kolejnego spotkania mieli sobotę, już w niedzielę trzeba było wyruszyć do Radomia.
Na brzydkim i przestarzałym stadionie w rodzinnym mieście swego poprzedniego trenera Kolejorz nie zostanie sympatycznie przywitany. Miejscowym kibicom trudno się zdecydować, czy bardziej sprzyjają własnej drużynie, że Legii Warszawa. Tydzień temu na Łazienkowskiej nie było wrogości. Fani obu drużyn pokazali klasę. Dowiedli, że wspólne wartości są najważniejsze, goście z Poznania wbrew zakazowi mogli zasiąść w dużej grupie na trybunie i dopingować nie odnosząc się tym razem, z wzajemnością, do przeciwnika. W Radomiu będzie inaczej. Lech to dla miejscowych wróg numer jeden. Dadzą upust szczerej, czystej, serdecznej nienawiści.
W tym sezonie Lech dużo przeszedł, zyskał niebywałe doświadczenie, nie ma więc prawa nie poradzić sobie z presją. Zwycięstwo jest nieodzowne, by wrócić na miejsce medalowe, a nawet zbliżyć się do Legii na 6 punktów. Warszawiakom zależy już tylko na Pucharze Polski, więc wygrywając kolejne spotkania można ich jeszcze dogonić. Przede wszystkim jednak trzeba zapewnić sobie to, co teraz najcenniejsze – miejsce w Lidze Konferencji.
Piłkarsko Lech, nawet kilka dni po niesamowitym boju we Florencji, jest zespołem dużo lepszym. Radomiak ma piłkarzy ciekawych, z wysokimi umiejętnościami, grających twardo, szybko i nieustępliwie. To za mało, by dać radę Kolejorzowi w pełni skoncentrowanemu i zmobilizowanemu. Czy takiego właśnie w poniedziałek zobaczymy? Jeśli nie, to satysfakcja, jaką czujemy po ostatnim czwartku, zostanie mocno zredukowana.