Fiorentinie śmierć zajrzała w oczy

Tylko szaleniec, jak się wydawało, mógł poważnie wierzyć w odrobienie przez Lecha wysokiej straty z domowego meczu z klasową włoską drużyną. Nawet trener, zawsze optymistycznie nastawiony do czekającego go zadania, nie mówił wprost o walce o awans, nie stawiał drużynie takiego celu. Miała ona zagrać dużo lepiej niż przed tygodniem, pokazać prawdziwe swe oblicze, zrehabilitować się w oczach fanów. Nawet dla niego wyczyn podopiecznych był czymś niezwykłym, nieoczekiwanym.

Gdyby Lechowi przyszło zmagać się na wyjeździe z zespołem nie z serie A, lecz z ligi peryferyjnej, to i tak można byłoby powątpiewać w trzybramkowe zwycięstwo. Fiorentina to drużyna kompletna, z gwiazdami w składzie, otrzaskana w ciężkich bojach, bo co tydzień gra z rywalami z wysokiej półki, zmaga się z oczekiwaniami kibiców i mediów. A jednak w starciu z Lechem „popłynęła”. Spotkało ją coś nieoczekiwanego i bolesnego. Była o krok od przejścia do historii, zhańbienia siebie i włoskiego futbolu. Miała wszystko, by awansować, a mogła pozostać z niczym, przeżyć szok, którego konsekwencje byłyby długofalowe. Nikt we Florencji nie przeszedłby do codzienności po takiej kompromitacji.

Wszyscy zadają sobie teraz pytanie – czy jeśli nie awans Lecha, to przynajmniej doprowadzenie do dogrywki było realne? Najłatwiej powiedzieć, że nie, ale warto pamiętać, że już samo wbicie Włochom, na ich stadionie, trzech goli było czymś niewyobrażalnym. Teraz już wiemy, że niczego nie wolno wykluczać. Jednak szczęście nie zawsze dopisuje do samego końca. Do Kolejorza tego wieczoru fortuna uśmiechała się nie raz. Słoweńskiego arbitra Włosi oceniają tak, jak my pana Pawła Raczkowskiego z Warszawy. Czerwińskiemu druga żółta kartka po prostu się należała. Murawski w szesnastce znokautował łokciem Gonzalesa, a sędzia nie potraktował tego jako przewinienie, nawet nie pofatygował się do monitora. Gdyby UEFA wyznaczyła prawdziwego sędziego, Lech straciłby złudzenia jeszcze w pierwszej połowie.

Nie tylko sędzia sprzyjał Lechitom. Włosi mogą mówić o pechu, długo nic im nie wychodziło, tymczasem Lech prowadził już po pierwszym swym strzale. Wystarczyło oddać ich kilka, by wyrównać stan rywalizacji i to w sytuacji, gdy przed bramką Bednarka było groźnie, każdy atak, każde oskrzydlenie mogło zmienić przebieg spotkania. Przegrywająca 0:3 Fiorentina miała 20 minut na uniknięcie historycznego blamażu. Dała radę, bo nie musiała liczyć tylko na siebie, pomogli jej piłkarze Kolejorza. Lech zagrał mecz rewelacyjny, co nie znaczy, że bezbłędny. Obie bramki dla Fiorentiny były prezentem – od Murawskiego źle wybijającego piłkę i Dagerstala zachowującego się w sposób niedopuszczalny.

To nie były jedyne pomyłki Kolejorza. Dużo ich popełnił w ofensywie, pozwalał się wyprzedzać, jego podania bywały przechwytywane, mylili się wszyscy piłkarze w białych koszulkach. Jednak w kluczowych momentach Kolejorz wykazał się dojrzałością, europejskie doświadczenie zaprocentowało. Sousa mistrzowsko wykorzystał podanie od rywala, Velde wykonał rzut karny z dużą klasą, a przytomność umysłu Skórasia uruchamiającego Karlstroma, wejście Szweda w pole karne i podanie pod bramkę to był najwyższy poziom, Sobiechowi wystarczyło być tam, gdzie spotka się z piłką. Takich akcji mogło być więcej, ale nie bądźmy niewdzięczni, kibice Kolejorza od wielu lat marzyli, by poczuć taką dumę.

Józef Djaczenko

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to