Nie tylko sportową porażkę, stratę jeszcze jednej szansy na zdobycie trofeum przyniosła wyprawa Lecha do Warszawy. Dzień 2 maja 2022 roku stał się zapowiedzią marnych czasów dla klubu. Trudno mieć nadzieję, że Raków zmarnuje szansę na dublet i że Lechowi choć raz uda się nie popełnić błędów w ważnym meczu. Kończy się prawdopodobnie ostatni sezon, w którym można liczyć na jakiekolwiek zdobycze.
Co się dzieje od lat z Lechem, który zawodzi w decydujących momentach? Dlaczego przegrywa najważniejsze mecze? Jak to możliwe, by czołowa w kraju drużyna poniosła aż pięć kolejnych porażek w finałach Pucharu Polski? To jest niewyobrażalne. Jest tego zbyt wiele na zwyczajny brak szczęścia. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że to klub naznaczony. Ktoś rzucił na niego klątwę, więc nigdy już niczego nie ugra, przynajmniej bez radykalnych zmian organizacyjnych, odcięcia się od mrocznej przeszłości, czyli ostatniej dekady.
Gdyby skupić się tylko na sporcie, wystarczyłoby stwierdzić, że Raków dał Lechowi srogą lekcję. Pokazuje inny futbol, jest zorganizowany i nie popełnia błędów. Nie bawi się w mozolne budowanie akcji z wykorzystaniem bramkarza, lecz natychmiast atakuje, na pełnej szybkości, nie marnuje ani sekundy. Gra agresywnie i nieustępliwie, więc prawie każde bezpośrednie starcie o piłkę kończyło się odebraniem jej Lechicie. Do tego dochodzi nienaganna organizacja gry w defensywie i klasa młodego bramkarza. Wszystko tam nastawione jest na maksymalne wykorzystanie przestrzeni, czasu, słabości rywala, opiera się na wytrzymałości i szybkości piłkarzy wściekle atakujących rywali nawet w ostatnich sekundach wygranego już meczu.
Trener Lecha prowadzi go raptem rok z kawałkiem, trudno to porównać do sześciu lat Papszuna. W meczu finałowym podjął decyzje, które nie przyniosły niczego dobrego. W dodatku jego piłkarze popełniali te same błędy, co w wielu innych meczach. Trener Rakowa nie toleruje niechlujstwa, niecelnych podań, gapiostwa. W Poznaniu takie zachowania od wielu lat nikomu nie wadzą. Zemściły się w najważniejszym meczu sezonu, nie pozwoliły też zdobywać punktów, które dziś byłyby na wagę złota.
Jak biznesmenowi z Częstochowy udało się stworzyć przeciwieństwo Lecha? Tam drużyna budowana jest stopniowo i umiejętnie. Tu jest niszczona przez panujący w klubie chaos, podejmowanie co sezon lub częściej sprzecznych ze sobą decyzji. Wszystko zaczyna się od osoby właściciela. Michał Świerczewski firmę z branży komputerowej umiejętnie rozwijał krok po kruku, tworząc biznes na solidnych podstawach, bez nastawiania się na natychmiastowy zysk. Dziś obraca miliardami. I wciąż rośnie w siłę. Jako kibic Rakowa postanowił uratować zanikający klub. Tworzy go na takich zasadach, jak swoją firmę, zupełnie inaczej niż ujawniający się w Polsce co jakiś czas nowobogaccy „magnaci” piłkarscy.
Marek Papszun nie popracowałby długo w innym klubie. Duże oczekiwania zjadłyby go, zanim zdążyłby realizować taktyczne pomysły i wizję rozwoju drużyny. Świerczewski dał mu tę szansę. Dziś zbiera owoce. Raków od lat gra tym samym systemem. W tym czasie w Lechu wyrzucili wielu trenerów, a każdy próbował wcielać własne pomysły. Raków krok po kroku stawał się czołową drużyną w kraju, zdobywa trofea. Gra coraz lepiej, bo trener doskonali system, dobiera coraz lepszych wykonawców, a każdy nabytek, zanim wejdzie do zespołu, musi radykalnie poprawić wydolność i poznać sposób gry, wyzbyć się nawyków, opanować nowe mechanizmy. Tam nie ma niczego zbędnego, ani piłkarzy, ani zachowań. Rugowane są błędy, piętnowane słabości.
Nie zanosi się, by Raków miał zmienić trenera, ten zespół będzie rósł w siłę, przerośnie ekstraklasę, pokaże się w Europy – chyba, że nastąpi coś nieprzywidzianego, ale na to się nie zanosi. Przyjdą jeszcze lepsi piłkarze, zostaną kolejnymi trybikami w machinie Papszuna. Aż żal, że taki zespół gra na piłkarskich peryferiach, że nie ma normalnego stadionu. Ale i to może się zmienić, przecież Częstochową nie rządzi Jacek Jaśkowiak, czyli zdeklarowany wróg inwestycji sportowych, zwolennik ograniczenia kultury fizycznej do jazdy rowerem do pracy.
W przeciwieństwie do właściciela Rakowa, właściciel Lecha nie doszedł do niczego sam. Klub otrzymał w prezencie, jak zabawkę, którą bardzo lubi i szanuje, życzy jej jak najlepiej, ale nie potrafi z nią się obchodzić i z nikim nie chce się nią dzielić. Na domiar złego w klubie pojawiła się mentalność uniemożliwiająca sięganie po triumfy, gdy są one o krok. Gdyby zdarzyło się to raz, drugi, powiedzielibyśmy – przypadek, brak szczęścia. Jednak to się powtarza od lat, lista przegranych finałów wydłuża się. Maciej Skorża i tak dokonał niemożliwego, bo przeobraził zdewastowaną nieudolnymi rządami drużynę. Wydawało się, że jest ona zdolna zrealizować zapowiedzi roku jubileuszowego.
Sezon jeszcze trwa, ale finał na Narodowym przekonał nas, czym różni się jedna drużyna od drugiej, pozbawił nadziei. Za rok będzie jeszcze trudniej. Nic nie zapowiada zmian w poznańskim klubie. Kolejny finał na Narodowym wszystko to nam uświadomił. Dlatego był taki smutny.
Józef Djaczenko