Z Lubina z pustymi rękoma Lech nie wraca. Wyszarpany punkt ma dużą wartość

Tylko remis czy aż remis? Nie ma co narzekać na wynik 1:1 w wyjazdowym spotkaniu z dobrze grającym, solidnym Zagłębiem, biorąc pod uwagę okoliczności – grę w osłabieniu przez prawie całą drugą połowę. Przegrywający do przerwy Kolejorz stracił zawodnika, ale zdołał wyrównać, a był nawet bliski strzelenia zwycięskiego gola. Wykazał się charakterem i determinacją. Szkoda, że Murawskiemu zabrakło rozsądku, a Bednarkowi umiejętności.

Teoretycznie najmocniejszy skład wystawił trener Lecha na to ważne starcie. Od pierwszych minut zagrali nie tylko zawodnicy wypoczywający w Kownie, ale i tacy, którzy mecz pucharowy rozpoczęli na boisku. Kolejny raz van den Brom zadał kłam tezie, jakoby Sousa i Marchwiński nie mogli grać razem. Odpoczywał natomiast szukający formy z poprzedniego sezonu Karlstrom. Wszedł na boisko dopiero w drugiej połowie bardzo pomagając drużynie.

Zacięty i wyrównany pojedynek trwał od pierwszych minut. Obie drużyny grały otwarcie, stosowały atak pozycyjny. W pierwszym połowie lepsze i liczniejsze okazje stworzyli gospodarze. Bednarek bronił groźne strzały z dystansu, wybronił uderzenie Pieńki z ostrego kąta, gdy gracz Zagłębia wyprzedził Milicia startując do prostopadłego podania. Lech próbował się odgryzać, z czego nic nie wynikało z powodu niecelnych podań. Lekką przewagę osiągnęło lepiej czujące się na własnym boisku Zagłębie, które w przeciwieństwie do Lecha oddawało strzały.

Od czasu do czasu Lech odgryzał się, a robił to ciekawie, choć nieczęsto i nieskutecznie. O włos od zdobycia gola był rzadko znajdujący się w takich sytuacjach Pereira. Gdyby dostrzegł Hoticia, prawdopodobnie goście by prowadzili. Potem Milić dobrze podał do Ishaka, który nie tylko nie wcelował w bramkę, ale i tak był na pozycji spalonej. Po kilku minutach potężne zamieszanie powstało pod bramką Lecha, Zagłębie uderzało kilka razy, piłka odbijała się od poznańskiej obrony.

A po chwili nie popisał się Bednarek. Strzał z dystansu odbił przed siebie i Kurminowski, który młode lata spędził w Lechu, nie miał problemu z dobitką. Prowadzenie Zagłębia nie było niezasłużone, bo częściej niż Lech próbowało szczęścia, było bardziej zdecydowane w ofensywie, jednak już po minucie mogło być remisowo, niestety Velde, szarżujący na bramkę lewą stroną boiska po doskonałym podaniu Sousy, w sytuacji sam na sam przegrał pojedynek z 19-letnim bramkarzem gospodarzy.

Do przerwy nic już się nie zmieniło. A na samym początku drugiej połowy zrobiło się jeszcze gorzej, bo z boiska za brutalne wejście w Kurminowskiego wyrzucony ostał Murawski. Nie dość więc, że trzeba było gonić wynik, to jeszcze w osłabieniu. Lech próbował jednak, był aktywny i zdeterminowany, a gospodarze zamknęli się na własnej połowie i próbowali kontratakować wykorzystując przewagę liczebną. Nie czyniło tego umiejętnie.

Czas mijał, a Lech w ataku był bezradny. Próbował, ale nic mu nie wychodziło. Długo nie dochodził do strzałów, aż zaatakował skutecznie. Najpierw obrońca pozbawił gola Szymczaka, wybijając piłkę na rzut rożny. Po nim swego pierwszego gola w Lechu strzałem głową zdobył Miha Blazić. Mecz zaczynał  więc od początku, choć osłabionemu personalnie Lechowi było dużo trudniej. Kiedy odbierał piłkę rywalowi na własnej połowie, nie było do kogo zagrać, bo brakowało wolnego zawodnika. Nadzieja na punkty wciąż się jednak tliła. W tej sytuacji zaskakującej zmiany dokonał trener Lecha – na boisko weszli Gurgul i Sobiech.

Niewiele brakowało, by w 89 minucie Lech wyszedł na prowadzenie, a bliski szczęścia znów był Blażić. To ponownie był stały fragment gry. Szymczak podawał, Słoweniec bardzo dobrze strzelił głową, młody bramkarz Zagłębia popisał się znakomitą paradą. W przedłużonym o 7 minut meczu Zagłębie nacierało, Lech umiejętnie się bronił i wywalczył to, co tego dnia było możliwe do zdobycia.

Fot. Damian Garbatowski

Udostępnij:

Podobne