Za dwa tygodnie zacznie się wyjątkowy sezon dla Lecha Poznań. Sezon, w którym będzie świętował stulecie. Nieważne, czy powstał w marcu 1922 roku, czy trochę wcześniej. To sprawa umowna, kiedyś kluby inaczej się zakładało i rejestrowało. Ważne, by jubileusz należycie uczcić. Nie wystarczy przyozdobić herb i ogłaszać akcje promocyjne. Nie na to liczą ludzie, dla których Lech jest czymś dużo ważniejszym niż miejsce pracy czy korporacja zarabiająca pieniądze.
Kluby sportowe tym się różnią od „zwykłych” spółek, że działania marketingowe i promocyjne mają niewielką sprawczość. Prawdziwym działem promocji jest drużyna. Jeśli święci triumfy, napędza emocje, których w inny sposób się nie zdobędzie. Jeśli się zatnie, działania promocyjne mogą tylko pogorszyć sytuację, bo działają zawiedzionym ludziom na nerwy. Lech potrzebuje sportowego rozpędu. Przez ostatnie sezony wegetował, zawodził, budził rozczarowanie, momentami wściekłość. Rok jubileuszowy miał przynieść przełom. Kibice liczyli, że klub zmieni podejście do własnej drużyny, wzmocni ją zawodnikami z dużo wyższej półki. I co? I nic.
Kibice śledzą przygotowania do sezonu. Nie mogą się doczekać piłkarzy, którzy zrobią różnicę. Jedyne newsy płynące z klubu to informacje o cenach karnetów, o akcjach marketingowych. Wystarczy porozmawiać z pierwszym lepszym fanem, przeczytać komentarze na forach dyskusyjnych, by wiedzieć, co rozczarowani ludzie myślą o takich działaniach. Zanim piłkarze i trenerzy rozjechali się na urlopy, mowa była o planach przeobrażenia drużyny, trener miał poświęcić mnóstwo czasu na oglądanie kandydatów do gry w Poznaniu, liczył na rywalizację o miejsce w składzie. Jednak do pierwszego ligowego meczu Lech przystąpi w składzie prawie niezmienionym.
Konkurencja występuje tylko na niektórych pozycjach. Trener ma Murawskiego, Karlstroema, a na dodatek Muhara. Nowe twarze, to portugalski prawy obrońca Pereira, na którego nie wydano majątku oraz Amaral, którego Dariusz Żuraw nie cenił, a który w sparingach błyszczał na tle przeciętnych kolegów, zwłaszcza juniorów. Dobrym ruchem było namówienie do gry w Lechu Douglasa. Trzeba tylko wierzyć, że po przejściu kwarantanny dowiedzie, iż jego powrót na stare śmieci miał sens. A gdzie jego zmiennik? Czyżby klub znów postawił na wychowanków, by ich promować i szybko sprzedawać?
Klub, któremu zależy na sukcesach, a ma możliwości finansowe, zbroi się, dąży do przewagi nad przeciwnikami. Kibice uwierzyli w poważne transfery, więc takie postępowanie, jak hamletyzowanie w sprawie Kądziora, jest dla nich kompletnie niezrozumiałe. Gdyby Lech zatrudniał ludzi znających się na futbolu, już dawno zapadłaby decyzja – albo przyszedłby tu Kądzior, albo ktoś równie drogi, ale dużo lepszy. Decyzja podejmowana przez ignoranta zawsze obarczona jest ryzykiem. Ktoś, kto tytułuje się komitetem transferowym, postawił kiedyś na Muhara i Crnomarkovicia. Ten ktoś boi się powtórki z rozrywki.
Zarządzanie przez niekompetentnych zawsze podnosi koszty. Jest jeszcze gorzej, gdy klub prowadzą ludzie nie czujący sportu, nie widzący konieczności rywalizowania z innymi. Kibice Lecha mogą z zazdrością patrzeć na graczy, jakich już sprowadzili najwięksi rywale. Przygotowania do sezonu były tym razem wyjątkowo długie. Sparingi nikogo nie przekonały, że Lech w starym składzie będzie grał lepiej niż ostatnio, że klub nie będzie już na siłę promował juniorów kosztem wyników. Na wzmocnienie drużyny czasu zostało niewiele. Klub chciałby uczcić swój jubileusz, ale nie kwapi się do zainwestowania w sportowe wyniki.