Lech już pozyskał Szweda Eliasa Anderssona, mającego grać na lewej obronie, a w razie konieczności w pomocy. Czeka na przyjazd Aliego Gholizadeha, Irańczyka grającego przez lata w belgijskimi Charleroi, a ostatnio przez chwilę, z kiepskim skutkiem, w Turcji. W środę na teksty przyjechał Miha Blažić, słoweński środkowy defensor. I to on będzie jedynym z tej trójki, który do klubowej kadry dołączy natychmiast.
Elias Anderson pozytywnie przeszedł testy medyczne, podpisał trzyletni kontrakt z opcją przedłużenia o rok i wrócił do Sztokholmu. Władze Djurgardens IF zgodziły się na transfer (warty prawdopodobnie 400 tysięcy euro) tylko pod warunkiem rozegrania dwóch jeszcze ważnych ligowych spotkań w starym zespole. Natomiast Ali Gilizadeh nie może natychmiast przybyć do Polski z przyczyn formalnych, nie jest obywatelem Unii Europejskiej, czeka na kartę pobytu. Musi też starać się o pozwolenie na pracę. Nie będzie z tym problemów. Większym kłopotem jest zdrowie zawodnika. Do treningu wróci dopiero na przełomie sierpnia i września, o ile rehabilitacja stawu kolanowego przebiegnie zgodnie z planem. Do gry będzie się nadawał jeszcze później.
Irańczyk to lewonożny skrzydłowy dużej klasy, nieoficjalnie wiadomo, że Lech musi za niego zapłacić 1,8 miliona euro. Gdyby zawodnik był w pełni zdrowia i sił, trafiłby za dwukrotnie wyższą sumę do lepszej ligi. Zdrowie to pierwsza niewiadoma. Drugą jest jego forma, a ostatni raz jako zawodnik wartościowy pokazał się w reprezentacji swego kraju na mistrzostwach świata. Umiejętności techniczne ma niemałe, może zostać czołowym graczem całej ligi, ale osoby znające ligę belgijską twierdzą, że trudno mu o stabilizację formy. Miewa okresy, gdy – mówiąc delikatnie – nie błyszczy. Lech wziął na siebie niemałe ryzyko, nikt jeszcze w Polsce nie zapłacił prawie dwóch milionów euro za piłkarza.
Portal transfermarkt wartość Mihy Blažicia szacuje na 1,8 miliona euro. To 30-latek, wielokrotny reprezentant Słowenii, grał Lidze Mistrzów w barwach węgierskiego Ferencvarosu, w Budapeszcie spędził 5 lat. W ostatnim sezonie występował we francuskim Angers. Rozegrał 24 spotkania, zdobył dwa gole. Prawdopodobnie nie opuszczałby tego klubu, gdyby nie spadek, w fatalnym zresztą stylu, z Ligue 1. Francuzi nie byli zdeterminowani utrzymywać gracza z wysokim kontraktem. Lech skorzystał z okazji i pozyskał zawodnika, na którego w innych warunkach nie byłoby go stać. Po przejściu czwartkowych testów medycznych ma się związać z Lechem na dwa lata.
Lech bardzo późno przeprowadza letnie transfery, zdążył zaniepokoić swych kibiców, nawet doprowadzić niektórych do złości. Ostatecznie sięga po piłkarzy z wysokiej półki, wykorzystując ich skomplikowaną sytuację. W normalnych warunkach byliby oni poza zasięgiem Kolejorza. Podobnie było z Gytkjaerem i Ishakiem. Oby i tym razem skutek był dobry.