Trudna sztuka zamykania meczów

Lech sam na siebie sprowadza kłopoty nie potrafiąc wykorzystać dobrych okazji, które pozwoliłyby mu wyjść na wyraźne prowadzenie i spokojne dotrwać do końcowego gwizdka. Nie dość, że rozgrywając mecze co kilka dni ma prawo czuć zmęczenie fizyczne, to jeszcze funduje sobie udrękę psychiczną. Nie tylko zresztą sobie, bo oglądanie przysłowiowej obrony Częstochowy to żadna przyjemność. Mniej odporni na stres kibice mogą stracić zdrowie.

W samej końcówce Lech stracił prowadzenie w Szczecinie, choć wcześniej miał niejedną dobrą okazję bramkową. Punktów mogły go pozbawić atakujące do końca Warta, Radomiak, a zwłaszcza Górnik, którzy przez dobry kwadrans sprawdzał odporność psychiczną fanów Kolejorza. Całe szczęście, że ostatnio można mieć zaufanie do Filipa Bednarka, ratującego w Zabrzu kolegów z opresji. Bramkarz Lecha spisuje się bez porównania lepiej niż w ubiegłym sezonie, czego nikt nie mógł przewidzieć, tak jak nikt teraz nie zagwarantuje, że Filip nie pozwoli już sobie na zachowania, przez które drużynie potrzebny był solidny bramkarz.

Brak profesjonalizmu – tak można określić decyzje podejmowane przez klub w sprawie bramkarzy. Bednarek spisuje się bez zarzutu, ma wysoką formę, jakiej nie potrafił złapać w czasie, gdy był tylko zmiennikiem van der Harta. Na ławce rezerwowych siedzi i cierpliwie czeka na koniec okresu wypożyczenia znakomicie opłacany Artur Rudko. Można było na niej umieścić któregoś z klubowych wychowanków, korzyść byłaby dużo większa.

Ważne, że drużyna systematycznie odrabia ligowe straty. Nie byłoby ich wcale, gdyby nie bezczelność niejakiego Michała Helika, który nijak nie dał się namówić na grę w Poznaniu, wolał pozostać na Wyspach. Władze klubu uparły się na niego. Albo Helik, albo nikt. Nie było ratowania beznadziejnej sytuacji kadrowej, gdy z konieczności w defensywie grali piłkarze o innych specjalnościach. To była jedna z głównych przyczyn porażek na początku sezonu. Wystarczy rzut oka na ligową tabelę, by zobaczyć, gdzie byłby Lech, gdyby nie domowe porażki ze Stalą Mielec, Wisłą Płock, Śląskiem Wrocław. Kibice wiedzą, kto zaszkodził klubowi.

Trener John van den Brom przyszedł do klubu jako fachowiec. W pewnym momencie wydawał się bezradny, drużyna nie potrafiła ruszyć z miejsca. Nic dziwnego, że liderował w rankingu tych, co stracą pracę jako pierwsi. Nagle Lech się odrodził. Od tego czasu trudno się na jego grę uskarżać. Choć wciąż wiele jest w niej mankamentów, takich jak przede wszystkim brak skuteczności, to Lecha trzeba uznać za drużynę prowadzoną umiejętnie. Dowodem jest choćby to, z czym nigdy sobie nie radził – punktowanie w lidze po ciężkich meczach pucharowych. Od czasu letniej niemocy tylko raz forma się zachwiała – po przerwie na mecze reprezentacji. Akurat trzeba było grać domowy mecz z Hapoelem.

Statystyki meczu z Górnikiem wskazują na dominację Lecha we wszystkich elementach piłkarskich i grę małym nakładem sił. Każdy z przeciwników statystycznie przebiegł o pół kilometra więcej. Nawet gołym okiem było widać, że gości cechuje spokój i pewność w rozgrywaniu akcji, jakby byli świadomi swych umiejętności. A trzeba pamiętać, że trener wymienił ponad pół drużyny, z ławki nie podniósł się Amaral, problem ze zdrowiem ma nieobecny w Zabrzu Skóraś. Tym większe uznanie dla trenera dokonującego wyborów zaskakujących, ale zadziwiająco trafnych. Ciekawe, jaki wybierze skład w środę, gdy trzeba będzie wziąć na Śląsku pucharowy rewanż za nieudany mecz ligowy.

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to