Bezbramkowy wynik meczu Lecha na bardzo trudnym norweskim terenie daje poważne szanse na awans. Rewanż odbędzie się na normalnym boisku, przed wielokrotnie liczniejszą widownią. Bodø/Glimt okazało się bardzo groźnym zespołem, świetnie czującym się na plastikowej, mokrej nawierzchni, mogło strzelić kilka goli. Najlepszą jednak okazję bramkową w meczu fatalnie zmarnował Marchwiński. Mógł postawić swoją drużynę w wymarzonej sytuacji.
Zagęścić środek boiska – tym kierował się John van den Brom ustalając skład Lecha. Jedynym typowym skrzydłowym był Michał Skóraś. Po drugiej stronie boiska ustawiony był Filip Szymczak. I nie zawiódł. W pomocy grali Karlstrom, Murawski i Kwekweskiri, gdy można się było spodziewać, że Gruzin pozostanie w rezerwie. Żaden z nich nie jest typową „dziesiątką”, ale nie kreowanie akcji ofensywnych miał w głowie trener Lecha. Wbrew przewidywaniom nie sięgnął po Velde.
Ostrożne ustawienie na nic się nie zdało, bo początek meczu to zdecydowana przewaga gospodarzy i ogromne kłopoty piłkarzy Lecha. Nie udawało im się powąchać piłki, biegali za nią, gdy Norwegowie wymieniali ją swobodnie i na pełnej szybkości, błyskawicznie odzyskiwali, gdy gościom udał się przechwyt. Już pierwsze akcje groziły stratą bramki. Obrona grała niepewnie, źle się czuł elektryczny Bednarek mający kłopoty z wyprowadzeniem piłki. Prawie wszystkie podania do niego oznaczały pewną stratę. Lechowi nie sprzyjała sztuczna trawa, mokra i szybka, natomiast miejscowi piłkarze czuli się na niej świetnie. Na to wszystko nakładały się nieporozumienia i proste błędy w zagraniach mistrzów Polski. Najczęściej mylił się Pereira.
Dopiero po kilkunastu minutach Lechowi udało się dojść do głosu. Wywalczył tylko rzut rożny. Na więcej nie było go stać z powodu niecelnych podań i łatwych strat piłki. Jednak przewaga gospodarzy, choć wciąż ewidentna, nie była już tak miażdżąca. Co jakiś czas Kolejorz też meldował się pod polem karnym rywali, z czego niestety nic nie wynikało z powodu braku precyzji z rozegraniu, w całym meczu zabrakło choćby jednego celnego strzału. Można było mieć tylko nadzieję, że goście oswoją się w końcu z nietypowym boiskiem i z aktywnym pressingiem Bodø.
Sukcesem było zachowanie czystego konta do przerwy. A po niej trener zmienił zdanie i postanowił ustawić swój zespół bardziej ofensywnie zdejmując z boiska średnio spisującego się Kwkweskiriego, dajac szansę Marchwińskiemu. Lech grał teraz odważniej, liczniej i aktywniej meldował się na połowie rywala. W 53 minucie stworzył wreszcie stuprocentową okazję. Prawą stroną popędził Szymczak, dośrodkował, a Marchwiński dokonał niemożliwego – z kilku metrów, mając przed sobą otwartą bramkę, przeniósł piłkę nad poprzeczkę.
Lech bardzo rzadko stwarzał okazje bramkowe, ale i tak czołowymi jego zawodnikami byli grający na bokach boiska Skóraś i Szymczak. Przechwytywali piłki, przerywali ataki Bodø. 20 minut przed końcem tego drugiego zmienił Velde, który niczego ciekawego nie pokazał. Potem za Karlstroma trener wpuścił na boisko Dagerstala, co wskazywało priorytet na końcówkę meczu. Co prawda Lech grał lepiej i odważniej niż w pierwszej połowie, ale i tak musiał się przede wszystkim bronić przed atakami Norwegów, które jeżeli zamierały, to na krótko. Bez powodzenia próbowali do samego końca.