Własna trawa i liczni kibice pomogą, ale o awansie zadecydują walory piłkarskie

Nie było przesady w ostrzeżeniach o jakości gry Bodø/Glimt. Na plastikowym boisku ten zespół czuje się jak ryba w wodzie, szczególnie gdy jest ono mokre. W pierwszych minutach meczu z Lechem można było odnieść wrażenie, że odbywa się on na lodzie, ale tylko Norwegowie mają łyżwy. Jednak nie wypracowali tak doskonałej okazji bramkowej, jak Lech. Oby pudło „Marchewy” nie okazało się rozstrzygające.

Bardzo szybkie operowanie piłką, częste zmiany pozycji, dokładność podań, aktywny pressing pozwalający natychmiast odzyskać straconą piłkę, mądre ustawianie się ma boisku – tym cechowała się gra Bodø/Glimt. Długo trwało, zanim Lech przywykł do skrajnie trudnych warunków i postawił się rozpędzonemu przeciwnikowi. Przez cały mecz nie oddał ani jednego celnego strzału, zanotował za to mnóstwo prostych strat i niecelnych podań, miał poważne kłopoty z wyprowadzeniem piłki z własnego pola karnego.

Przez całą pierwszą połowę trzeba było drżeć o wynik, Lech zwyczajnie sobie w trudnych warunkach nie radził, nie potrafił wykorzystać własnych atutów, nawet ich nie ujawniał. Bednarek nie musiał bronić trudnych strzałów, więcej napracował się ostatnio w Płocku. Wciąż jednak musiał być czujny, bo w polu karnym piłka krążyła tak szybko, że niełatwo było skupić na niej wzrok. Bramkarz Kolejorza nie dał się zaskoczyć, ale jego próby wyprowadzania akcji spod bramki to istny kryminał. Ze strachu kopał w aut, a próby wybicia napędzały kolejne ataki Norwegów. Każde podanie do bramkarza gwarantowało stratę. Tak nie wolno grać na tym poziomie. Całe szczęście, że się to nie zemściło.

Gra Lecha w drugiej połowie daje nadzieję na awans. Kto jednak myśli, że własna trawa i pełne trybuny do tego wystarczą, jest w błędzie. Przeciwnik potrafi grać w piłkę, ma klasowych zawodników, szybko i składnie atakuje. Będzie mu trudniej niż w warunkach, do których tylko on jest przyzwyczajony, ale w pucharach odnosił już wyjazdowe zwycięstwa. Na korzyść Lecha zadziała ofensywny styl gry Norwegów. Nie będą atakowali tak chętnie, jak u siebie, ale z pewnością nie nastawią się na żelazną defensywę i kontrataki. Chcąc awansować, trzeba strzelić co najmniej jedną bramkę. Kto wie, czy nie doczekamy się dogrywki, dlatego każdy trening Lecha, a wielu ich z powodu napiętego terminarza nie będzie, musi kończyć się trenowaniem „jedenastek”.

Kto przyjdzie na stadion 23 lutego, nie pożałuje. Tego możemy być pewni. Zapowiada się wyjątkowo ciekawy mecz, bo zmierzą się zespoły lepiej czujące się w ofensywie. O wyższości Lecha może decydować lepsza defensywa. W Norwegii nie pozwoliła się zaskoczyć, mimo iż nie zawsze interweniowała pewnie, chwilami gospodarze byli dla niej zbyt szybcy.

Lechowi niezbędna jest ofensywna kreatywność, a z tym bywa słabo. Brakuje mu graczy klasy Amarala i Kownackiego. Klub ostatnio nastawił się na przedłużanie kontraktów z piłkarzami, co jest cenne, ale wyższej jakości drużynie nie zapewni, nie pozwoli ruszyć z miejsca. Ostatnio trener chętnie stawia na Szymczaka i Marchwińskiego. Ten pierwszy rośnie w oczach. W drugim wciąż drzemią wielkie możliwości. Szkoda, że na razie zostały na poziomie juniorskim. Jeśli częsta gra ich nie ujawni, wszyscy będą na tym stratni.

Udostępnij:

Podobne

Koniec roku weryfikuje oczekiwania

Miało być przepięknie. Prezentujący atrakcyjny, ofensywny futbol Lech wypracowałby w tym roku przewagę nad największymi ligowymi rywalami i wiosną pewnie zmierzał po mistrzostwo, by potem

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny