Gdyby mecz Lecha z Rakowem Częstochowa odbywał się pół roku temu, faworyt byłby jeden. Dziś nawet własny stadion nie musi być atutem Kolejorza. Jest drużyną pokaleczoną, ma za sobą przykre przejścia, po ofensywnej i radosnej grze, gdy wychodziło wszystko, a bramki strzelało się łatwo, pozostało wspomnienie.
Stawką jest uratowanie sezonu, zdobycie pierwszego trofeum od sześciu lat, zakwalifikowanie się do europejskich rozgrywek. Wystarczy wyeliminować Raków, potem rywala półfinałowego i wygrać finał, który nie będzie rozgrywany na przeklętym, pechowym Stadionie Narodowym. Zadanie nie wydaje się niemożliwe do wykonania, ale obecnego Lecha nie można nazywać maszynką do zwyciężania.
Trener Dariusz Żuraw mówił, że wystarczy cokolwiek wygrać, by drużyna odblokowała się i wreszcie ruszyła do przodu, zaczęła przypominać tę z końca ubiegłego sezonu. W poprzedniej rundzie Pucharu Polski uciekła spod gilotyny, bo po fatalnej grze na katastrofalnym boisku była jedną nogą za burtą. Udało się pokonać w lidze Śląsk, rozstrzygnąć derby na swoją korzyść zrywem w samej końcówce. Wszystko więc przemawia za przełamaniem się, niestety forma piłkarzy nie napawa optymizmem.
W ostatnich minutach meczu w Grodzisku nic nie wskazywało, że Lecha stać na przeprowadzenie decydującego ataku. Był bezradny, dal się Warcie zamknąć na własnej połowie, nie potrafił przenieść piłki pod jej bramkę. Nie sprawiał wrażenia zdeterminowanego. Gdyby sędzia nie przedłużył meczu ponad doliczone trzy minuty, niczego by nie wskórał. Na jego szczęście udało się stworzyć zamieszanie, w którym połączenie mądrości i determinacji Tiby przyniosło zwycięską bramkę.
Raków jest drużyną dużo lepszą niż Warta. Gra systemem z trzema obrońcami, za czym Lech nie przepada. Ma w składzie dobrych, jak na polską ligę zawodników, a jeden zryw Ivi Lopeza lub dobrze przez niego wykonany stały fragment może pogrzebać nadzieje na awans. Lech nie ma teraz błyskotliwych skrzydeł, które niosły go do zwycięstw w czasach Jóźwiaka i rosnącego w oczach Kamińskiego. Do gry wraca Ishak, ale jeżeli nawet pokaże się na boisku po długiej przerwie, to nie będzie jeszcze poważnym wzmocnieniem. Atak znów będzie zależał od Johannssona.
Lech ma szansę awansować tylko wtedy, gdy zagra dużo lepiej niż w piątek w Grodzisku. Nie zawsze będzie mu sprzyjać szczęście. Trzeba pokazać choć trochę tego, z czego drużyna słynęła miesiące temu. To będzie mecz o pozostanie w grze, o uratowanie ostatniej szansy. Mamy prawo oczekiwać wielkiej determinacji.