Kto się łudził, że po cudownym odwróceniu losów derbowego meczu Lech złapie wiarę w siebie i uratuje sezon, przeżył gorzkie rozczarowanie. Raków Częstochowa pozbawił go jakichkolwiek złudzeń, obnażył wszystkie bramki Kolejorza. Zasłużenie wygrał w Poznaniu 2:0, a mógł nawet bezradnych gospodarzy zdemolować.
Na mecz przyjechał nowy selekcjoner Paulo Sousa, by obserwować kandydatów do gry w reprezentacji Polski. W drużynie Lecha nikogo takiego nie znalazł. Prawdopodobnie oglądał Puchacza i Kamińskiego. Wypadli tak, jak cała drużyna, czyli beznadziejnie. Brak formy to za mało powiedziane. Ludzie odpowiadający za zespół dokonali istnego dzieła zniszczenia. Na grę Lecha trudno spokojnie patrzeć. Szkoda zdolnej młodzieży, która w takich okolicznościach nie ma szans na rozwój i promocję.
Mecz zaczął się od przewagi Rakowa, który wiedział, po co do Poznania przyjechał i jak to osiągnąć. Lech wkrótce doszedł do głosu, ale na krótko. Celnie głową strzelał Sykora, niecelnie Tiba i Johannsson. Po 20 minutach zaczęła się przewaga gości, którym piłkarze Lecha bardzo pomagali licznymi stratami, błędami, brakiem koordynacji i jakiegokolwiek pomysłu na ten mecz.
Już do przerwy Lech mógł przegrywać, gdy Ivi Lopez obił poprzeczkę wykonując rzut wolny. Po przerwie gra Lecha się zmieniła, ale na gorsze. Nie dość, że nie miał pojęcia, jak stworzyć zagrożenie pod bramką Rakowa, to jeszcze napędzał jego ataki notorycznymi stratami piłki, podawaniem do przeciwnika. Bednarek wybijał na oślep, Ramirez i Puchacz bili życiowe rekordy w stratach i przegranych pojedynkach, Kamiński biegał bezproduktywnie i zwykle nie w kierunku bramki rywala.
Raków grał za to coraz pewniej. Wreszcie zadał cios, po którym Lech już się nie podniósł. Najpierw jednak Kolejorz stracił kontuzjowanego Milicia, a zastępujący go Rogne popełnił dwa karygodne błędy. Po wyrzucie z autu na wysokości pola karnego goście ośmieszyli obrońców Lecha, dośrodkowana piłka długo leciała, aż spadła na głowę Niewulisa, który bez trudu pokonał Bednarka. Rogne udawał, że mu przeszkadza. Wkrótce Norweg wyprowadzając piłkę z pola karnego podał tak mocno do Czerwińskiego, że ten nie miał szans jej opanować. Padła łupem Gutkovskisa, który strzelił w biegu bardzo mocno i celnie.
Było 0:2 i Lech nawet już nie udawał, że mu na czymkolwiek zależy. Mogło się to skończyć pogromem, bo Ivi Lopez trafił w słupek, goście mieli też kolejne szanse, dominowali na boisku totalnie, ośmieszali aktualnego wicemistrza Polski, który jeszcze nie tak dawno temu zachwycał piękną grą. Teraz jest w całkowitej rozsypce. Brak reakcji władz klubu na to, co się wyprawia z drużyną, zakończy się bardzo źle.