Rok temu Legia miała przewagę przez niemal cały mecz. Nastawiła się na atak, a Lecha nie było stać na stworzenie dużego zagrożenia pod jej bramką. Teraz Legia próbowała grać ofensywnie jedynie w pierwszej połowie. W drugiej tylko się broniła, momentami rozpaczliwie. Dla miejscowych kibiców taki widok musiał być stresujący, a końcowy wynik z pewnością przyjęli z dużą ulgą. Co innego kibice z Poznania. Wielu z nich pojechało na wschód z przekonaniem, że tym razem się uda.
Trener Mariusz Rumak słusznie przewidział, że o wynikach takich meczów decydują detale. Takie, jak postawa obrońców. Ta formacja Lecha nie jest monolitem. Zawsze trzeba wkalkulować w koszty co najmniej jedną jej pomyłkę. Hubert Wołąkiewicz przerwał wiele ataków Legii, ale w kilku sytuacjach zadziwił beztroską. Piłkarzowi tej klasy nie uchodzą juniorskie kiksy i tak duży rozstrzał w celności podań. A Marcin Kamiński? Znów przegrał walkę wręcz. To, czy był faulowany, ma drugorzędne znaczenie. Na tej pozycji nie można sobie pozwolić na przepuszczenie rywala w miejsce, z którego widać otwartą bramkę.
Z pewnością Mariusz Rumak zazdrości koledze z Warszawy kłopotu bogactwa. Henning Berg miał na ławce kilku napastników. Na poznańskiej siedział tylko nastolatek. Jego jeszcze młodszy kolega przebywa na zgrupowaniu młodzieżowej reprezentacji, co oceniane jest jako osłabienie Lecha. To pokazuje, że marzenia Lecha o mistrzowskim tytule są ponad stan. Stan osobowy. Nawet w słabej polskiej lidze nie osiągnie się sukcesu z jednym wartościowym napastnikiem w składzie. Przed sezonem mówiło się, że celem ludzi budujących w Poznaniu drużynę jest możliwość wystawienia na każdej pozycji dwóch wartościowych piłkarzy. Wystarczyło spojrzeć na ławkę Lecha w Warszawie, by zobaczyć, jak wiele do tego brakuje.
Prawdopodobnie Lech awansuje do europejskich pucharów, ale w obecnym, lub nieznacznie skorygowanym składzie do fazy grupowej się nie zakwalifikuje. Nie tylko Mariusz Rumak, ale żaden inny trener w takich warunkach niczego nie zdziała. Zamiast raczyć kibiców zaklęciami i zapewnieniami i stosować biznesową ostrożność i cierpliwość, trzeba pomyśleć o mocniejszej drużynie. Mocniejszej realnie. Gdy pieniędzy na transfery jest mało i trzeba liczyć się z każdą złotówką, najlepiej powierzyć zadanie obserwacji zawodników i budowania zespołu komuś z wyczuciem, doświadczeniem i intuicją. Bez tego nawet te nieliczne złotówki, które klub ma na zbyciu, zostaną zmarnowane.
Za kilka tygodni znów pojedziemy do Warszawy. Znów będą nadzieje, że tym razem się uda. I kiedyś rzeczywiście się uda. Jestem przekonany, że Lech wreszcie dopadnie Legię i że będzie to jeszcze miało znaczenie dla układu tabeli. Pobyt przy Łazienkowskiej nigdy nie jest przeżyciem radosnym, bo to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Otoczenie się zmieniło, stadion jest już ładny i funkcjonalny, ale obyczaje pozostały te same. Na miejscu prezesa Legii płonąłbym ze wstydu słuchając występów konferansjera-szowinisty. Chwalenie się takim osobnikiem byłoby obciachem nawet na wiejskim weselu gdzieś pod Radomiem. Ludzie przyzwyczajeni do innej cywilizacji nie po to stresują się kilka godzin w takim otoczeniu, by wracać z poczuciem niewykorzystanej szansy.
Józef Djaczenko