W wielu ostatnich sezonach Lech zwykle podróżował do Wrocławia w roli faworyta. Na prowincjonalnym stadioniku na Oporowskiej najczęściej wygrywał, trochę gorzej szło mu na dużym ale zawsze pustym pomniku niespełnionych ambicji władz tego miasta i związanych z nim polityków. Teraz sytuacja jest inna. Kolejorz wciąż żyje pucharami, najważniejsi jego piłkarze muszą odpocząć, więc stoi przed bardzo trudnym wyzwaniem. Wygrać jednak trzeba. Bezwarunkowo.
Ivan Djurdjević, prawdziwy Lechita, ale człowiek pracujący aktualnie w Śląsku Wrocław, zaciera ręce. Mecz z Lechem nie mógł mu się trafić w lepszym momencie. Do pełni szczęścia brakowało tylko dogrywki i rzutów karnych w czwartkowym meczu. Tydzień temu mitem okazała się opinia o umiejętnym godzeniu przez trenera Lecha występów w lidze i w pucharach. Kadra mistrza Polski jest słabsza niż rok temu, bo klub nie zadbał nawet o uzupełnienie letnich ubytków.
Obecny trener Śląska znalazł patent na Lecha. Pokonał go latem w Poznaniu, gdy na początku sezonu mistrz kraju znajdował się w opłakanym stanie. Wynik był szczęśliwy dla gości, którzy nastawili się na obronę i wykorzystali jeden szybszy atak. Sytuacja powtórzyła się w Pucharze Polski. Awans wrocławianom zapewnił Yeboah, najlepszy i najgroźniejszy obecnie ich piłkarz. Do Ivana uśmiechnął się los, bo trenera van den Broma diabeł podkusił, by wystawić w bramce Artura Rudkę, a ten po swojemu odpłacił mu za zaufanie.
Teraz Ivanowi znów sprzyjają okoliczności. Nie musi się bać najlepszego i najgroźniejszego piłkarza Lecha. Ishak dał z siebie wszystko w czwartek. Zdobył złotą bramkę, był też sercem drużyny walcząc na całym boisku, nie zatrzymując się. Przypłacił to urazem, ale gdyby nawet w niedzielę był w pełni sił, i tak by nie zagrał z powodu nadmiaru kartek. Zastąpi go Sobiech, który nawet w najwyższej formie strzeleckiej swego kapitana nie zastąpi.
Mało prawdopodobne, by trener skorzystał z usług mocno eksploatowanego Skórasia. Także Pereira raczej odpocznie, a na swojej nominalnej pozycji zagra Czerwiński. W meczu przeciwko Bodø/Glimt bardzo dobrze wypadł Rebocho, ratujący drużynie skórę w obronie. Rzadko ostatnio grywał, trener nie akceptował jego postawy, chyba więc da radę wystąpić ponownie, ale kto wie, czy van den Brom nie sięgnie po Barry’ego Douglasa. W czwartek był już wśród rezerwowych, więc kwalifikuje się do gry i może zakończyć długi rozbrat z ligą.
Rezerwowym był także Joao Amaral. Gdyby nie porozumiał się z trenerem, nie wykazał woli kontynuacji gry w Poznaniu, nie znalazłby się w klubowej kadrze. Kto wie, czy nie zobaczymy go w niedzielę w wyjściowym składzie. Jego forma jest wielką niewiadomą, ale piłkarskie umiejętności przydałyby się, kiedy trudno liczyć na graczy zmęczonych ciężką przeprawą z Norwegami. Jako „dziesiątka” znalazłby się za plecami Sobiecha, a przed Murawskim i… no właśnie, nie wiadomo, czy trener zdecyduje się na Karslstroma czy na Kwekweskiriego. Alternatywą dla Amarala jest piłkarz zdaniem trenera lepszy od niego – Marchwiński.
Gra Velde budzi ostatnio złość tych, co muszą na nią patrzeć. Być może trener postawiłby teraz na niego, gdyby Norwego nie wykluczył się z gry kartkami. W tym roku boiska nie powąchał jeszcze Citaiszwili. Jeśli ma się to zmienić, to kiedy, jak nie teraz. Nie znamy stanu zdrowia Salamona. Prawdopodobnie zastąpi go coraz lepszy Dagerstal, kwalifikujący się też do gry w roli defensywnego pomocnika.
Podobnie jak przed meczem z Miedzią, Lech ruszy do Wrocławia w dniu meczu. Po zbudowaniu ekspresówki do tego miasta zrobiło się całkiem blisko. Kolejorz będzie wspierany przez bardzo liczną grupę poznańskich fanów. Przyda mu się to. Z mistrzowskich ambicji już się wyleczył, jest teraz słabszy niż przed zimową przerwą. Dalsze tracenie punktów pozbawi go na dodatek szansy ponownej gry w pucharach, co przy obecnym budżecie i jakości czołowych graczy byłoby kompromitacją. Trzeba więc pokonywać takich przeciwników, jak Śląsk, co przy wsparciu kibiców zawsze jest łatwiejsze.