Piękna seria zwycięstw nie mogła trwać bez końca. Kto by się jednak spodziewał, że przerwie ją beniaminek z Lublina, zmęczony meczami granymi co kilka dni? I że dokona tego na stadionie lidera ekstraklasy? Było to jednak zwycięstwo zasłużone. Lech został rozczytany i zneutralizowany, ważni jego piłkarze zagrali w dodatku słabej niż zwykle. Bezradność, z jaką Kolejorz brał się za forsowanie muru obronnego rywala była żałosna.
Już pierwsze minuty pokazały, że to będzie dla Lecha trudny mecz. Motor nie ograniczał się do żelaznej obrony. Grał pressingiem, jego ofensywni piłkarzy utrudniali Lechowi wyprowadzanie piłki spod własnej bramki, a gdy do tego doszło, nagle cała drużyna Motoru znajdowała się za linią piłki. Lech próbował gry skrzydłami, próbował też po swojemu wdzierać się środkiem na pole karne, było to jednak utrudnione. Przeciwny ustawili się blisko siebie, na małej przestrzeni, więc ofensywne akcje Lecha szybko paliły na panewce.
Słabiej zagrali skrzydłowi. Walemark miał problemy ze skierowaniem piłki pod bramkę, notorycznie odbijała się ona od obrońców. Rzadko próbował dryblingów. Dużo słabiej niż w poprzednich meczach zagrał Hotić, zdarzało mu się tracić piłkę, nie próbował strzałów. Najwięcej pretensji można mieć do nieporadnie zachowującej się obrony. Milicia zastąpił młody Pingot, prawdopodobnie dlatego, że jest lewonożny i że trener ma obowiązek promować wychowanków. Skutki były bolesne. Fatalnie zachowywał się też Gurgul, raz po raz podając nie do kolegi z zespołu, lecz do przeciwnika, zresztą nie tylko on nieudolnie wyprowadzał piłkę. Motor takich błędów nie popełniał, a nieudane zagrania piłkarzy Lecha starał się natychmiast wykorzystywać.
Przez kilka minut przewaga należała do gości, potem Lech panował na boisku, wtedy jeszcze szybko operował piłką, był jednak nieskuteczny, nie stwarzał dobrych okazji bramkowych. Dopiero po 20 minutach wyszła mu wreszcie popisowa akcja. Sousa obsłużył Ishaka, a ten przerwał wreszcie swą serię meczów bez gola. Można było odetchnąć z ulgą, bo nie będzie bezbramkowego remisu. Było jednak znacznie gorzej. Motor błyskawicznie wyrównał wykorzystując złe zachowanie defensywy, w końcu zemściła się nieumiejętność wyprowadzania piłki do środkowej strefy.
Lech nie załamał się, ruszył do przodu, jego akcje nabrały tempa. Jedna z nich była popisowa. Kozubal uruchomił Wolemarka, ten mógł strzelać w tzw. długi róg, podał jednak błyskawicznie do Ishaka i piłka znalazła się w siatce. Cóż z tego, skoro sędzia nie pozwolił wznowić gry ze środka boiska. VAR rekordowo długo sprawdzał tę sytuację. Piłkarzom znudziło się czekanie, poszli uzupełnić płyny, a sędziowie wciąż obradowali. Wreszcie bramka została anulowana z powodu pozycji spalonej Ishaka. Gdyby Walemark zdecydował się na strzał…
W drugiej połowie Lech musiał zaatakować. I zrobił to, zamykał Motor w jego polu karnym. Goście bronili się aktywnie, a w rozgrywaniu akcji przez Kolejorza brakowało jakości i tempa, mnożyły się niecelne podania, łatwe straty. To był Lech nie z tego, lecz z ubiegłego sezonu, schematyczny i powolny, niezdecydowany. Piłkarze Motoru nie dość, że skutecznie się bronili, to wykorzystywali każdą szansę na wyprowadzenie ataku. Robili to szybko i sprawnie, pod bramką Mrozka robiło się niebezpiecznie. Wreszcie dopięli swego, w czym znów pomogło im złe ustawienie obrony, nieudolność i mała ruchliwość defensorów. Objęli prowadzenie, w Poznaniu zapachniało sensacją.
Lech nie miał wyboru, musiał atakować, ale czynił to coraz wolniej, coraz schematyczniej. Minuty mijały, a od patrzenia na nieudane ataki Lecha coraz bardziej bolały zęby, Motor grał mądrze i sprawnie, obnażył nieudolność gospodarzy. Trener Frederisen ratował się zmianami, wprowadził na boisko wszystkich swych ofensywnych zawodników. Wciąż jednak nie radzili oni sobie, właściwie nie stworzyli ani jednej prawdziwie groźnej sytuacji. Lisman, który na skrzydle zastąpił Pereirę, zagrywał tylko do najbliższego kolegi, bezpiecznie. Jego koledzy mijali się piłką, niecelnie podawali. W doliczonym czasie nawet Mrozek pobiegł pod bramkę gości, gdy wykonywany był rzut rożny. Nie dość, że nic to nie dało, to Motor miał szansę wygrać 3:1. Jeszcze w ostatnich sekundach byli od włos od ośmieszenia Lecha po kontrataku.