Ruszyli z miejsca. Nabiorą rozpędu czy znów staną?

Zwycięstwo Lecha cieszy. Daje nadzieję na koniec kryzysu, ale jest ona niewielka, bo każdy widział, w jakim stylu trzy punkty zostały wywalczone, jak kiepskiego rywala trzeba było pokonać i ile jeszcze brakuje do celu, jaki zarząd klubu oficjalnie postawił przed sztabem szkoleniowym: efektownej, ofensywnej gry.

W niedzielę nie było wątpliwości, że piłkarzom Lecha zależy na zwycięstwie. Nie bardzo jednak wiedzieli, jak to osiągnąć, ich akcjom szczególnie w pierwszej połowie brakowało rozmachu, przekonania, a przede wszystkim pomysłu na pokonanie obrony rywala. Wymiana podań między obrońcami i pomocnikami, notoryczne wycofywanie piłki do bramkarza kojarzyło się z epoką późnego Bakero. Tylko zrywy bardziej zdeterminowanych piłkarzy mogły przynieść powodzenie, bo płynnych ataków było jak na lekarstwo.

Gdyby Śląsk pierwszy zdobył gola, a dużo mu nie brakowało, nie byłoby tego zwycięstwa. U piłkarzy Lecha natychmiast siadłoby morale, powróciłyby demony, oglądalibyśmy taką samą bezproduktywną szarpaninę, jak w poprzednich meczach. Na szczęście Śląsk był zbyt słaby, by wykorzystać traumę piłkarzy Lecha, a kiedy wreszcie padł gol, Kolejorz poczuł wiatr w żaglach.

Bramki przesądzającej o wszystkim prawdopodobnie by nie było, gdyby klub jeszcze dłużej odwlekał sprowadzenie napastnika. Ta opieszałość przełożyła się na stratę niejednego punktu. Od dawna słuchamy dyskusji, czy właścicielom Lecha zależy na wynikach. Oczywiście, że im zależy. Zawsze lepiej wygrywać niż przegrywać. Robią jednak zdecydowanie za mało, by te zwycięstwa odnosić i zbyt łatwo przechodzą do porządku dziennego po porażkach, a nawet historycznych klęskach. W tym klubie nie widać dążenia do sukcesu. Brak determinacji władz przekłada się na mentalność zawodników.

Żaden kibic Lecha nie zrozumie niewykorzystania finansowej przewagi nad przeciwnikami. Można było wcześniejszego pozyskać jeśli nie Johannssona, to kogoś podobnej klasy. Trener mówił o takiej potrzebie od miesięcy. Przyczyn opóźnienia nie znamy, nie mamy jednak wątpliwości: wzmocnienie drużyny nie było priorytetem. Świadczą o tym także wcześniejsze ruchy. Miała być rezygnacja ze sprowadzania zawodników gorszych niż są już w klubie. Także o tym trener mówił  wielokrotnie. Musi jednak akceptować decyzje klubu.

Sposobem na budowę klubu ma być szkolenie i sprzedawanie piłkarzy, sprowadzanie klasowych graczy. Póki co, bicie transferowych rekordów przyczynia się tylko do osłabiania drużyny. Karlstroemowi dużo bliżej do Muhara niż do Modera. Sykorę często porównuje się do Barkrotha. Nigdy do Jóźwiaka. Ktoś, kto dokonuje takich wyborów, nie zamierza zawojować ligę. To prosta droga w kierunku bylejakości, przetrwania. Ludzie z Lechem w sercu tego nie znoszą. Nie zaakceptują rezygnacji z walki o cele najwyższe.

Styl gry Lecha nie wskazuje jeszcze na przełamanie. Wystarczy rzut oka na terminarz, by sobie uświadomić, co go czeka. W piątek derby z Wartą, która jest trudnym rywalem dla każdego. Ćwierćfinał Pucharu Polski będzie meczem o ratowanie sezonu. Potem na wyjeździe Pogoń, u siebie rozpędzający się Piast… Lecha stać na pokonanie wszystkich, ale nie znajdziemy takiego, co postawi na to wszystkie pieniądze.

Józef Djaczenko

Udostępnij:

Podobne

Warta dała się ograć Śląskowi

Ten mecz nie musiał się skończyć tak źle dla Warty. Nie musiała przegrać. Śląsk wygrał przez wyrachowanie, lepszy pomysł na pozbawienie rywala atutów, większą taktyczną