Prawie trzy miesiące trzeba było czekać na ligową wygraną Lecha. Prawdopodobnie czekalibyśmy jeszcze dłużej, gdyby nie sprowadzenie do klubu napastnika. Aron Johannsson już w pierwszym swym meczu zdobył zwycięską bramkę, a miał szanse ustrzelić nawet hat tricka. Czy to już jest przełamanie? Chyba jeszcze nie. Gra wciąż się nie klei.
Choć Lech mierzył się z zespołem także będącym w kryzysie, zwycięstwo nie przyszło mu łatwo. Śląsk też nie może się w tym roku pozbierać, klub z Wrocławia szuka nowego trenera. Pierwsza połowa była wyrównana. Lech częściej miał piłkę, atakował jednak ślamazarnie, powoli, bez pomysłu. W przeciwieństwie do niego Śląsk szybko przedostawał się pod pole karne Lecha. Van der Hart był jednak bezpieczny, strzałów celnych nie było.
Pierwszy szybszy atak Lecha mógł, a nawet powinien przynieść mu powodzenie. Czerwiński w pełnym biegu dośrodkował, a Johannsson na wślizgu trącił piłkę. Niestety przeleciała ona nad poprzeczką. Szkoda, że takich zrywów nie było więcej. Były jeszcze niecelne strzały Puchacza i Ramireza, a uderzenie Sykory tylko z powodu rykoszetu zmusiło do interwencji Putnocky’ego.
Lech był zdeterminowany, ale mało skoordynowany, brakowało mu pomysłu i swobody. To wciąż jest drużyna po przejściach. Tuż przerwie sytuacja mogła się zrobić jeszcze gorsza. Po błędzie Czerwińskiego Pawłowski rozpędził się, wpadł w pole karne i oddał mocny strzał zmuszając van der Harta do dużego wysiłku. Można było odetchnąć i… dalej się męczyć. Piłka krążyła po obwodzie, mało było akcji płynnych i szybkich.
Kiedy zapowiadało się na bezbramkowy remis, jedna skuteczna akcja zmieniła przebieg spotkania. Czerwiński uruchomił na skrzydle Sykorę, ten posłał piłkę w pole karne, a Johannsson celnie uderzył głową. Piłkarze Lecha wpadli w radość, trenerowi kamień spadł z serca, choć trzeba się jeszcze było namęczyć, by zwycięstwo dowieźć do końca meczu. Śląsk ruszył do szturmu, ale nie był w tym skuteczny, w dodatku mógł zostać ukarany. Nowemu napastnikowi Lecha niewiele brakowało do zdobycia kolejnych dwóch bramek. Gdy był coraz groźniejszy, jak na złość trener zmienił go na Szymczaka.
Ostatnie minuty były nerwowe, bo goście starali się wyrównać, a Lech nie bardzo mógł się zdecydować, czy lepiej dobić przeciwnika, czy grać na utrzymanie wyniku, przetrzymywać piłkę w narożniku boiska. To powodowało straty, nie brakowało nerwowych chwil. Tym razem szczęście dopisało i po ostatnim gwizdku piłkarze Kolejorza mogli się cieszyć. Nie wiedzą jednak, czy teraz pójdzie im z górki, bo świetnego meczu nie rozegrali. O wejściu na właściwe tory będzie można mówić po wygraniu w piątek derbowego meczu z Wartą, a zwłaszcza po awansie we wtorek do półfinału Pucharu Polski.
Lech Poznań – Śląsk Wroxław 1:0 (0:0)
Bramka: Aron Jóhannsson 57
Żółte kartki: Pedro Tiba – Pich, Piasecki, Celeban, Pawelec.
Lech: Mickey van der Hart, Alan Czerwiński, Thomas Rogne, Antonio Milić, Tymoteusz Puchacz, Jan Sykora (85 Wasyl Kraweć), Jesoer Karlstroem, Pedro Tiba, Dani Ramirez, JakubKamiński, Aran Johannsson (75 Filip Szymczak).
Śląsk: Matus Putnocky, Guillermo Cotugno, Piotr Celeban Mariusz Pawelec, Dino Stiglec, Lubambo Musonda (70 Erok Exposito), Mateusz Praszelik (79 Adrian Łyszczarz), Mathieu Scalet, Robert Pich (61 Waldemar Sobota), Barłomiej Pawłowski (79 Patryk Janasik), Fabian Piasecki.
Sędziował Daniel Stefański (Bydgoszcz).