W obecnym stanie kadrowym wywalczenie bezbramkowego remisu wyjazdowego przez Lecha to niezły wynik. Przy odrobinie jakości w ofensywie można było przywieźć do Poznania wszystkie punkty. Przekonujemy się niestety, że obecność w drużynie młodych Skandynawów to nieporozumienie. Fiabema mógł zostać bohaterem tego meczu – gdyby tylko miał odrobinę umiejętności. Inni nowi gracze też odpowiadają aktualnemu profilowi gry drużyny.
Niespodzianek w składzie nie było, bo i przy obecnej kadrze być nie mogło. Szymczak zastąpił Ishaka, którego absencja jest poważnym osłabieniem. To była jedyna zmiana w stosunku do poprzedniego meczu. Trener posłał na boisko wszystkich swych czołowych zawodników. Natomiast ławka rezerwowych, z wychowankami i wszystkimi skandynawskimi nabytkami, budziła poważny niepokój. Jak się okazało – całkiem uzasadniony. Całe szczęście, że był tam jeszcze Gholizadeh, który wreszcie wykazał się umiejętnościami. Jak się przekonaliśmy, różnica między jakością gry jego a nowych nabytków klubu jest porażająca.
Obie drużyny starały się zapobiec pressingowi przeciwnika, więc od pierwszych minut piłka rzadko była rozgrywana w strefie środkowej. Lech próbował omijać tę część boiska długimi podaniami, ale były one katastrofalne, w wypadku Mrozka wręcz kompromitujące. W ten sposób Raków nie musiał odbierać piłki, by inicjować ataki, trafiała ona bezpośrednio do niego. W grze było jednak po obu stronach dużo energii i walki, biegania.
Mimo licznych strat Lechowi udało się kilka razy zaatakować. Akcje te kończyły się fiaskiem po złych dośrodkowaniach, albo beznadziejnych zagraniach słabego Ba Louy. Bezużyteczny był też chaotycznie biegający Skrzypczak, nie otrzymywał niemal żadnych podań. Mogli się natomiast podobać Sousa i momentami Hotić, ale głównie daleko od bramki rywala. Lech nieźle sobie radził będąc przy piłce, mimo bezradności ofensywnej, ale trochę lepsze wrażenie sprawiał Raków, szybciej atakujący, oddający strzały. Przy groźnym uderzeniu Crnaca w 23 minucie natrudzić się musiał Mrozek.
Po 20 minutach piłkarze Lecha musieli zdać sobie sprawę z własnej bezradności ofensywnej, więc rzadko fatygowali się z atakowaniem. Starali się trzymać piłkę jak najdłużej, nabijać podania w stylu „ja do ciebie, ty do mnie”, z wykorzystaniem bramkarza. Raków próbował to pressingiem przerywać, ale Lech piłkę tracił przede wszystkim po długich podaniach do przodu, czyli do nikogo. Tylko raz udało się wyprowadzić szybki atak i piłka znalazła się w polu karnym w posiadaniu Szymczaka, który jednak nie potrafił się odwrócić, nie oddał jedynego w tej połowie groźniejszego strzału.
Po przerwie Raków zagrał dużo aktywniej, przejął inicjatywę i atakował, a Lech nadal ograniczał się do wymiany podań na własnym boisku. Coraz gorzej to wyglądało. Dopiero po 10 minutach trener zdjął z boiska kompletnie nieprzydatnych Szymczaka i Ba Louy, wprowadzając Hakansa i Fiabemę. Jednak przewaga Rakowa wciąż rosła, mnożyły się groźne uderzenia. Kiedy Lechowi udawało się przejąć piłkę, nie inicjował kontrataków, choć bardzo się o to prosiło, lecz natychmiast notował jeszcze jedną stratę. Nie było mowy o zagrażaniu Rakowowi, trzeba się było bronić.
Lechowi udało się wreszcie oswobodzić z naporu gospodarzy i przenieść podaniami na kilka minut na ich połowę. Raków się wycofał, zmusił gości do ataków pozycyjnych, z których, przy tej jakości zawodników, nic nie mogło wychodzić. Fiabema jak zwykle biegał bezładnie, a Hakans… lepiej przemilczeć jego zagrania. To nie był nawet poziom klasy okręgowej. Raków nie miał czego się bać. Pojawiła się okazja na strzelenie gola przez Lecha, gdy zmiennik Hoticia Gholizadeh świetnie podał prostopadle do Fiabemy, ale młody Norweg nie przejął piłki gdyż wpadł na obrońcę. Niewiele brakowało, by zrobił sobie krzywdę.
Kilka minut przed końcem Lech miał najlepszą okazję bramkową w meczu. Gholizadeh doskonałym podaniem znów obsłużył Fiabemę, ale ten zachował się katastrofalnie. Nie oddał strzału, piłka odbiła się od niego i wypadła poza boisko. Wstyd było na to patrzeć. Dokonał niemożliwego – był w tym meczu jeszcze gorszy niż Ba Loua. Takie sytuacje często się mszczą i rzeczywiście po minucie Raków zdobył gola, na szczęście z pozycji spalonej i wynik się nie zmienił.
Wejście na boisko Hakansa i Fiabemy było nieporozumieniem, ale Frederiksena to nie niechęciło i w doliczonym czasie gry wpuścił na boisko także Hoffmana. Co ciekawe – za Sousę, jednego z nielicznych graczy Lecha, który zrobił dobre wrażenie. Tuż przed końcem Lech miał jeszcze jedną okazję bramkową. Po wrzutce w pole karne Rakowa zrobiło się zamieszanie, ale nie miał kto skierować piłki do bramki.