Kiedy w Pucharze Polski faworyzowana drużyna jedzie do rywala występującego kilka poziomów niżej, możliwości są zwykle tylko dwa. Albo goście, po zazwyczaj niezbyt interesującym, nie stojącym na wysokim poziomie spotkaniu i bez wznoszenia się na wyżyny wygrywają, albo dochodzi do sensacji. Wysoki wynik meczu Lecha w Bydgoszczy nie napawa przesadną radością. Jednak satysfakcję kibicom dają okoliczności dodatkowe, równie cenne jak zaplanowany awans.
Nie mamy już wątpliwości, że Lechowi dojrzewa bardzo dobry piłkarz. Dotychczas jego grę oglądali nieliczni, bo Maksymilian Dziuba pokazywał się tylko w rezerwach. Można go było zobaczyć w zimowym (w dosłownym tego słowa znaczeniu) sparingu z Hansą Rostock, gdy zademonstrował, jak dobrze potrafi uderzyć z dystansu. Teraz ludzie obecni na stadionie i śledzący transmisję telewizyjną przekonali się, że to talent czystej wody, gracz przebojowy, odważny, bez wahania wchodzący w pojedynki i je wygrywający, dobrze już wyszkolony technicznie. Owszem, popełnia błędy, ale w tych okolicznościach i w tym wieku ma prawo. Jego doświadczeni koledzy błędów i głupich strat zaliczyli we wtorek dużo więcej.
Jeśli nic mu nie przeszkodzi w rozwoju, wyrośnie na super piłkarza, klasyczną „dychę”. W lipcu uzyskał pełnoletniość. Pochodzi z Ostrowa Wielkopolskiego, w Lechu jest od 9 lat, przeszedł przez wszystkie szczeble szkolenia w klubowej akademii, kiedyś stanie się jej wizytówką. Właśnie zadebiutował w pierwszej drużynie w oficjalnym spotkaniu, choć tylko z przeciwnikiem trzecioligowym. Pora, by pokazał możliwości w ekstraklasie. Być może miałby to już za sobą, gdyby nie kiepska w tym sezonie gra drużyny, rzadko pozwalająca cieszyć się bezpiecznym prowadzeniem w końcówkach meczów.
Filip Wilak jest od Dziuby starszy o dwa lata, pokazuje się już sporadycznie w ekstraklasie, choć nie miał jeszcze okazji popisać się golem. Były ku temu okazje np. wiosną w Kielcach, gdzie Lech robił na boisku, co chciał, młody Wilak otrzymał szansę zwrócenia na siebie uwagi, ale zmarnował wiele dobrych ku temu okazji. Do tej pory strzelał tylko w rezerwach. W pierwszej drużynie przełamał się dopiero teraz, mając za rywali zawodników grających na niższym poziomie niż Lech II. Niewiele mu zabrakło do klasycznego hat tricka, w trzeciej próbie pomylił się minimalnie. Zrobił pierwszy krok, kolejne musi wykonać w ekstraklasie. Szanse na pewno otrzyma.
Ali Gholizadeh to człowiek-legenda, przedmiot wielu kibicowskich rozmów, niestety także żartów. Trafił do Lecha za duża kasę, by zbawić jego ofensywę w Lidze Konferencji. Takiej sposobności nie miał nie tylko dlatego, że Kolejorz frajersko wypisał się z pucharów. Po artroskopii kolana, którą piłkarz przeszedł wiosną, miał być gotowy do gry we wrześniu. Okazało się to możliwe w ostatni dzień października. Trudno oceniać jego możliwości po pierwszym półgodzinnym występie przeciwko rywalowi słabemu. Choć kilka jego dotknięć piłki znamionowało klasę, to jednak widzieliśmy dopiero przedsmak tego, na co mamy nadzieję. Póki co musi się cieszyć, że wraca na boisko jako człowiek zdrowy, gotowy ujawnić niemałe umiejętności.
Gdyby szukać innych jeszcze pozytywów bydgoskiego meczu, należy wspomnieć o człowieku mającym udział przy wszystkich golach. Jednego strzelił, wywalczył rzut karny, dwukrotnie efektownie asystował. On także ma za sobą artroskopię kolana. Wyleczył się szybko, ale odzyskiwanie formy idzie mu jak po grudzie. Piłkarze Zawiszy do wielkiego wysiłku Lecha nie zmusili. Na ich tle młody napastnik błyszczał i już wie, że nie zapomniał, jak dobrze potrafi grać.