Na nic ogromna przewaga, wyraźna różnica w piłkarskich umiejętnościach, wiele stworzonych okazji bramkowych i oddawanych strzałów. Kolejorz wygrał ze Spartakiem Trnawa, ale tylko 2:1, tracąc bramkę tuż przed końcem, utrudniając sobie tym samym walkę o awans do IV rundy kwalifikacji Ligi Konferencji. Na własnym terenie dobrze zorganizowani i potrafiący wykorzystywać stałe fragmenty gry Słowacy będą trudnym i zdesperowanym przeciwnikiem.
W pierwszej połowie Lech grał ekonomicznie, cierpliwie, bezpiecznie, nie forsował wysokiego tempa, nie stosował arytmii grał. Grał tak, jakby był przekonany, że mecz sam się wygra, bo przestraszeni atmosferą na stadionie przeciwnicy szybko się zmęczą. Gospodarze niemal bez przerwy utrzymywali się przy piłce, Słowacy wysoko poprzeczki nie zawiesili. Ograniczyli się do żelaznej defensywy, przesuwania się na boisku, nieśmiałych i nieudanych prób kontratakowania.
Kiedy Lech przyspieszał, słowacka obrona gubiła się. W pierwszym kwadransie Pereira mógł zaliczyć asystę, ale Ishak nie sięgnął piłki. Velde wyprzedził obrońców dochodząc do dośrodkowania Hoticia, strzelił jednak głową tak, że będący na posterunku bramkarz nie miał kłopotu z obroną. Były i inne okazje, których lekceważąco podchodzący do rywala Lech nie wykorzystał. Goście trochę się ożywili pod koniec pierwszej połowy, gdy próbowali uderzeń z dystansu, wykonywali nawet rzut rożny.
Ledwo zaczęła się druga połowa, a Lech miał to, do czego niezbyt energicznie dążył przed przerwą. Po kilkudziesięciu sekundach Periera zaliczył kolejną świetną asystę, a Marchwiński skierował piłkę do siatki. Spartak wtedy zaatakował, jakby zdał sobie sprawę, że nie ma już czego bronić. Niewiele z tego wynikało, trzeba jednak było uważać, bo tracenie głupich bramek to ostatnio specjalność Lecha. Na szczęście szybko zdobył drugiego gola, w wyniku szybkiej i efektownej wymiany piłki w polu karnym między Velde i „Marchewą”. Ten drugi asystował, gola zdobył Norweg.
Wydawało się, że jest już po Spartaku. Słowacka obrona sypała się, w jej polu karnym dochodziło raz po raz do dużego zamieszkania, uradowana prawie 30-tysięczna publiczność miała wielkie nadzieje na kolejne gole. Nieosiągalna dla przeciwników piłka krążyła z jednej strony boiska na drugą, dobrymi podaniami popisywali się Hotić i Pereira, z drugiej strony aktywny był Velde. Jednak van den Brom zdjął go z boiska, co skrzydłowemu się nie spodobało, dał temu wyraz pokazując trenerowi fochy.
Lech nie miał w tym meczu dobrego napastnika. Z Ishaka nie było pożytku. Słowacy przetrwali napór Lecha i zaczęli wykorzystywać swą broń – stałe fragmenty. Pomagał im sędzia, pozwalający na twardą walkę w pierwszej połowie, potem raz za razem dyktujący rzuty wolne. Po jednym z nich piłka została wrzucona w pole karne Lecha, gdzie nie zapanował nad nią Ishak, trafiła do Stetiny, który bez namysłu strzelił dając swej drużynie nadzieje na awans i sprawiając, że mecz rewanżowy będzie się toczył przy komplecie słowackiej publiczności. Było już bardzo dobrze, ale po meczu mamy duży niedosyt. Lech nie wykorzystał swych atutów.