Po świetnym meczu przeciwko Widzewowi wydawało się, że na Lecha nie będzie w lidze mocnych. Jednak Lech, to jest Lech i zawsze może przegrać sam z sobą. Tak właśnie stało się w Gdańsku. Po meczu trener Kolejorza stwierdził, że to był prawdopodobnie najgorszy mecz jego drużyny. Nie potrafił wyjaśnić, skąd bierze się tak wielka wyjazdowa słabość.
Od samego początku było widać, że w Gdańsku nie będzie łatwo. Lechia zaatakowała i już w pierwszych minutach zepchnęła poznaniaków do obrony. Goście nie mogli złapać rytmu, sprawiali wrażenie przestraszonych tym, że będzie można wykorzystać potknięcia wszystkich rywali z czołówki. Fatalnie zrobiło się, kiedy nieodpowiedzialny Alex Douglas szybko złapał dwie żółte kartki i przez prawie 80 minut trzeba było grać w osłabieniu. Lech zachował się najgorzej jak mógł. Zamiast podjąć walkę, wycofał się niemal w komplecie na własne pole karne. Ograniczał się do bezładnego wybijania piłki. Cud, że nie stracił kilku bramek, bo Lechia była bardzo bliska ich strzelenia. Bartosz Mrozek wybronił wiele strzałów, ale w ostatnich minutach pierwszej połowy, przy pomocy Milicia, wpuścił bramkę, tym razem zachowując się niezbornie i przepuszczając piłkę między nogami.
Inna sprawa, że obsługujący VAR sędzia Malec popełnił rażący błąd. Zdaniem ekspertów, gol nie powinien być uznany z powodu pozycji spalonej gracza Lechii, który w akcji udziału nie brał, utrudnił zadanie bramkarzowi Kolejorza. Natomiast sędzia główny był pobłażliwy wobec gracza gospodarzy, który sfaulował Salamona, robiąc mu krzywdę. Obrońca Lecha długo nie mógł dojść do siebie. Szkoda, że arbiter, który wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, nie był konsekwentny.
Po przerwie Lech zagrał trochę odważniej, ale i tak niewiele mógł wskórać, zwłaszcza, gdy na boisko wszedł Fiabema, bardziej przeszkadzający kolegom niż tworzący zagrożenie pod bramką Lechii. Im dłużej trwałą druga połowa, tym więcej pewności siebie nabierał Lech, a w ostatnich minutach uzyskał nawet przewagę, tworząc kilka okazji bramkowych. Najlepszą miał Ishak uderzając groźnie z pierwszej piłki. Akcje poznaniaków napędzał wprowadzony na boisko Carstensen. Nic to jednak nie zmieniło i Lech powtórzył swoje „wyczyny” z fatalnie przegranych meczów przeciwko ligowym słabeuszom.