Myślenie ma przyszłość. Zwłaszcza w futbolu

Strzelając przeciwnikowi dwa gole w niespełna cztery minuty, Lech narobił sobie nie lada kłopotów. W ubiegłym sezonie z całą pewnością nie poradziłby sobie z takim szczęściem, wypuściłby łatwe, wydawałoby się, zwycięstwo z rąk, nawet by przegrał. Teraz mamy do czynienia z innym Lechem. Wciąż po nim widać traumę, nie radzi sobie z presją, zarządzaniem meczem, ale ma trenera dysponującego tym, co w tym fachu najważniejsze: umiejętnością reagowania na boiskowe wydarzenia.

Kiedy po przerwie na boisko nie wrócił Czerwiński, pierwsza myśl kibiców była oczywista: to kontuzja, a ponieważ gracz ten po dyskwalifikacji Pereiry nie ma zmiennika, trener ratuje sytuację przesunięciem na bok boiska Satki i wprowadzeniem do gry Milicia. To było ewidentne osłabienie siły ofensywnej drużyny, a Lech jak powietrza potrzebuje kolejnej bramki, by zamknąć mecz, nie stracić punktów. Odważnie atakująca Termlica w każdej chwili mogła przecież doprowadzić do wyrównania, a uspokoić ją mogła tylko trzecia bramka.

Maciej Skorża widział to jednak inaczej, o czym dowiedzieliśmy się z jego pomeczowej wypowiedzi. Beniaminek to drużyna odważnie atakująca, sprawnie wymieniająca piłkę, kierująca ją za obrońców. Wahadłowi i skrzydłowi siali spustoszenie w bocznych strefach, wchodzili stamtąd w pole karne albo dośrodkowywali. Trzeba było miejscowym wytrącić z rąk tę broń, do czego Satka, ze swymi umiejętnościami klasycznego obrońcy, bardziej się nadawał niż specjalizujący się w bieganiu po skrzydle Czerwiński. Gdyby się to nie powiodło, kwestionowalibyśmy trenerski ruch. Decyzja jednak okazała się słuszną, Satka panował w swojej strefie boiska, blok defensywne stał się bardziej szczelny.

Jeszcze lepszą decyzją była zamiana najlepszego gracza w ofensywie, Amarala, na Kwekweskiriego. W pierwszej połowie Ishak w ataku nie istniał. Wyróżnił się tylko bezmyślnym faulem we własnym polu karnym. Pierwsze skrzypce grał Portugalczyk, to on najczęściej absorbował defensywę Bruk-Betu. Korzyści z tego jednak nie było, gdy Lech pozwalał się zamykać na własnej połowie, nie stać go było na kontrowanie, nie mówiąc o atakowaniu pozycyjnym. Gdy przewaga miejscowych rosła w drugiej połowie, trener zdjął z boiska Amarala, wpuścił na nie Gruzina.

Odmieniło to obraz gry. Kwekweskiri zapanował nad wydarzeniami. Umiejętnie przejmował piłkę, rozgrywał, posyłał ją tam, gdzie chciał, jednym ruchem potrafił stworzyć swojej drużynie przewagę. Uspokoił sytuację, dał kolegom oddech, pomógł przenieść grę na połowę przeciwnika. Zawodnik o takich umiejętnościach to skarb. Trzeba tylko było po niego sięgnąć. Za poprzedniego trenera Gruzin całe mecze spędzał na ławce rezerwowych, podobnie jak wcześniej Moder, gdy pełnym zaufaniem cieszył się Muhar.

Na tym właśnie polega różnica między „trenerem” i trenerem. Dariusz Żuraw, po fatalnych rządach w klubie Nawałki, jawił się jako zbawca. Uwolnił piłkarzy od paraliżującej, niezrozumiałej taktyki. Dał im wolność, pozwolił cieszyć się ofensywą. Przez jakiś czas to się sprawdzało. Kłopoty przyszły podczas pierwszego kryzysu. Trener z nikłym doświadczeniem okazał się bezradny. Jedyną jego wątpliwością było – ilu wychowanków wprowadzić jednocześnie na boisko. Gdy mecz układał się źle, spoglądał na równie zdezorientowanych asystentów i wprowadzał do gry jeszcze jednego nastolatka. To się musiało źle skończyć, co dostrzegali wszyscy oprócz zarządu klubu.

Maciej Skorża to zupełnie inna trenerska jakość. Ma plan na mecz, a przede wszystkim potrafi go na bieżąco czytać, wyciągać wnioski. Nie jest geniuszem i z pewnością popełni niejeden błąd, ale nikt mu nie odmówili zdolności myślenia, analizowania, wykorzystywania silnych stron własnych piłkarzy i słabości przeciwnika. Pod koniec sezonu, mając do czynienia z drużyną kompletnie rozbitą i słabą fizycznie, nie dał rady niczego uratować. Teraz mógł ułożyć wszystko po swojemu. Nie robi niczego nadzwyczajnego, jest „zaledwie” normalnym, przygotowanym do pełnienia swej funkcji szkoleniowcem.

Udostępnij:

Podobne