Kibice wspierają Lecha z oddali. Komu zależy na ich powrocie?

Wracać na trybuny czy nie wracać? Wielu kibiców Lecha, respektujących ogłoszony bojkot meczów na własnym stadionie, ma dylemat. Protest jest bez wątpienia słuszny, bo władze klubu długo lekceważyły uczucia tych, którym zależy na wynikach. Ciągnie ich jednak do Kotła, by wspierać drużynę, która wreszcie nie zawodzi, a do składu za chwilę dołączą ciekawi piłkarze.

Klub nie zabiega o powrót fanów na stadion. Tylko jeden kibicowski postulat został zrealizowany – Bułgarską pożegnał Andrzej Kasprzak, trener przygotowania fizycznego, obwiniany o złą formę zawodników, choć to nie on ponosił bezpośrednią odpowiedzialność. Dyrektorem sportowym wciąż jest Tomasz Rząsa. Także on w niewielkim zakresie decyduje o ruchach klubu, ale to on jest autorem niefortunnych, kompromitujących wypowiedzi, zresztą transferową politykę Lecha od dawna krytykują nie tylko kibice. Suchej nitki nie zostawiali na niej także eksperci i komentatorzy.

Wściekłość kibiców jest uzasadniona. Widzą, że jakość zarządzania sportem w klubie i minimalistyczna mentalność jego władz to hamulec w rozwoju Kolejorza, główna przyczyna wszystkich nieszczęść. Chcieliby, żeby klub wykorzystywał swoje możliwości, nie marnował finansowej i organizacyjnej przewagi nad ligową konkurencją. Muszą jednak przełykać kolejne niewytłumaczalne klęski i obserwować, jak Lech zarabia na sprzedaży wychowanków, ale nie inwestuje w sportowy sukces.

Latem klub długo zachowywał transferową wstrzemięźliwość. Ustami właściciela zapowiedział wydanie dużych pieniędzy na nowych zawodników, ale trzeba było na to czekać prawie do końca okna transferowego. Kibice nie oczekiwali zdradzania im tajników negocjacyjnej kuchni, „palenia” kandydatów do gry przy Bułgarskiej. Wystarczyło przekazać opinii publicznej uspokajający komunikat, potwierdzić plany, a atmosfera stałaby się mniej napięta. Klub był ponad to, nie zniżał się do rozmowy z ludźmi. Tak się nie robi.

Właściciel Lecha może mieć uraz do ludzi z Kotła nie szczędzących mu mocnych słów, recenzujących jego działania, a właściwie brak działań. Całkiem świadomie dopuścił się połączenia władzy ustawodawczej z wykonawczą. Jako właściciel decyduje o obsadzie zarządu spółki, ale jeśli na eksponowaną funkcję powołuje samego siebie, to nie ma prawa się dziwić, że wprawdzie siebie nie rozliczy, ale zrobią to ludzie, dla których Lech jest czymś więcej niż jakimś tam przedsiębiorstwem, korporacją, zakładem pracy. W przeciwieństwie dla kadry zarządzającej, włożyli w ten klub całe swoje serce i mają prawo do wyrażania uczuć.

W niedzielą do Poznania przyjedzie prawie tysiąc kibiców z Gdańska i okolic. Podczas meczu tylko ich będzie słychać, nawet jeżeli ludzi wspierających Kolejorza uzbiera się dziesięciokrotnie więcej. Zupełnie inna sytuacja panuje na wyjazdowych meczach Lecha, tam kibice z Wielkopolski zapewniają swojej drużynie wsparcie. Jak twierdzi Maciej Skorża, piłkarze świetnie ten doping słyszą, bardzo im on pomaga. – Z utęsknieniem czekamy, aż nasz stadion znów zacznie tętnić życiem – podkreśla trener.

Swoje oczekiwania powinien wygłosić nie tylko pod adresem kibiców. Także zarządu Lecha, który w ostatnich miesiącach sprawia wrażenia całkowicie wyalienowanego, żyjącego we własnym świecie. Maciej Skorża nie ma wątpliwości, dla kogo grają piłkarze. Mógłby tą tajemnicą podzielić się z tymi, co go zatrudnili.

Udostępnij:

Podobne

Przedwczesne marzenia?

W ostatnich pięciu meczach, na przełomie 2024 i 2025 roku, Lech zdobył „aż” 4 punkty. Jeszcze w piątek, mimo porażki w Gdańsku, traktowany był jako

Powrót do Poznania i do normalności

Po każdym zaskakująco złym występie Lech zalicza dobre spotkanie. Dużo lepiej niż na wyjazdach czuje się i punktuje na własnym stadionie. Mierząc się z mocnymi