Łatwo sobie wyobrazić, co Benfica zrobi z Lechem, jeżeli w czwartek popełni on tyle błędów, co w Białymstoku. Na szczęście tak bezładnie i chaotycznie grywa on głównie po przerwach na mecze reprezentacji. Jak to się dzieje, że żaden kolejny trener nie potrafi temu zaradzić? Obecnego obciąża też tolerowanie od dawna powielanych, kompromitujących błędów.
Jagiellonia znalazła sposób na Lecha. Wystarczyła agresja, jak najszybsze odbieranie piłki, zmuszanie do błędów, wychodzenie po każdym przechwycie do szybkiego ataku. Lech był wobec takiego grania bezradny. Mierzy wysoko, a dał się ograć drużynie, która wcześniej u siebie nie potrafiła nikogo pokonać. Okazał się łupem zadziwiająco łatwym.
Nieumiejętność odzyskania rytmu po przerwie w rozgrywkach to tylko jeden grzech Lecha. Innym jest bezradność sztabu szkoleniowego. Przed meczem z Jagiellonią Kolejorz stracił osiem bramek. Wszystkie po stałych fragmentach. To prawdziwe kuriozum, bo przecież mowa o zespole potrafiącym brawurowo wywalczyć fazę grupową Ligi Europy. Przez dwa tygodnie można było spokojnie pracować nad eliminacją błędów. Tymczasem ledwo się kolejny mecz zaczął, a Lech stracił dziewiątą bramkę po stałym fragmencie.
Ten rzut rożny można pokazywać młodym zawodnikom ku przestrodze – jak nie należy się zachowywać. Ishak przedłużył dośrodkowanie pod bramkę, tam wyskoczył do niej tylko gracz miejscowy. Uziemieni Moder i Dejewski tylko obserwowali, jak piłka wpada do bramki.
Rację mają władze klubu twierdzące, że Moder nie jest jeszcze gotowy na występy w topowej lidze. Powinien pograć jeszcze w polskiej, pomóc Lechowi, podnieść kwalifikacje. Problem w tym, że w reprezentacji błyszczy, a pod okiem Żurawia gubi odpowiedzialność. Coraz lepiej odbiera piłkę, ale równie łatwo ją potem traci. Zalicza tuziny strat, w tym kluczowych, grożących szybką stratą gola. Trener Lecha jest tolerancyjny, pozwala na taką beztroskę. W Premier League Moder tak poważny błąd popełniłby dwa razy. Pierwszy i ostatni zarazem. Tam gra się na poważnie.
Nie tylko Moder ma na sumieniu błędy. W Białymstoku popełniało je wielu graczy Lecha. W wielu przypadkach upiekło mu się, bo gospodarze nie potrafili rozegrać kontry. Nie tylko niewymuszone błędy zadecydowały o porażce. Zatracił to, co pozwalało mu wygrywać w Szwecji, na Cyprze, w Belgii. Był rozkojarzony, nieskoordynowany. Tylko Kamiński spisał się dobrze. Po przerwie rozegrał się Puchacz, ale trener natychmiast zdjął go z boiska.
Trener Żuraw wykonał kawał porządnej roboty. Z juniorów zrobił czołowych piłkarzy ligi. Nauczył drużynę ofensywnej postawy. Sprawił, że ludzie znów identyfikują się z Lechem. Wciąż jest jednak trenerem niedoświadczonym. Nie potrafi nauczyć gry obronnej, zachowania się przy stałych fragmentach. Po każdej stracie bramki wracają pytania o celowość dokooptowania do sztabu doświadczonego trenera potrafiącego wyuczyć zespół podstaw defensywy.
Inna sprawa, to braki kadrowe. Klub nie informuje, dlaczego na niektóre wyjazdy pucharowe i teraz do Białegostoku nie udał się Sykora. Klub sporadycznie tylko korzysta za skrzydłowego sprowadzonego za poważne pieniądze. Wypowiedzi telewizyjnych komentatorów pozwalają poznać przyczynę absencji Crnomarkovicia. Oprócz niego i Satki Lech ma na obronie tylko Rogne, którego można porównać do psującego się auta. Jeśli nawet uda mu się opuścić garaż, to może stanąć chwilę później. Po Dejewskiego trener sięga tylko w sytuacjach awaryjnych.
Defensywa wciąż jest bolączką Lecha, a bramkarzowi trudno zaufać. Podarowanie gospodarzom bramki na samym początku ustawiło mecz. Rozkojarzonego Lecha nie było stać na odwrócenie losów rywalizacji. Marek Papszun, który zbudował Raków wygrywający mecz za meczem i liderujący w ekstraklasie, zaciera ręce. Przyjazd do Poznania wypada mu po kolejnej przerwie w rozgrywkach.