Do Poznania przyjeżdża Wisła Płock, z którą Lech zwykle łatwo sobie radził na własnym boisku, ale kibice boją się drugiej porażki z rzędu na starcie sezonu, bo przeciwnik świetnie go zaczął, a gra Lecha wróciła do epoki późnego Żurawia. W czwartek przyjdzie się zmierzyć z klubem z Islandii, a zaniepokojeni kibice przypominają kompromitację sprzed kilku lat, nie bardzo wierzą w dominację i łatwy awans.
Dla przypomnienia: dwa miesiące temu cały Poznań, i nie tylko Poznań, wpadł w euforię po wywalczeniu mistrzostwa Polski. Głównym, czasami jedynym tematem rozmów był triumf ukochanego, trochę w ostatnich latach sponiewieranego klubu. Panowała wiara, że pójdzie za ciosem, wykorzysta sytuację, w której się znalazł, przecież właściciel przyobiecał nie szczędzić kasy na transfery. Mimo zmiany trenera, miało być pięknie. Jest paskudnie.
Ludzie sprzyjający Lechowi są nie tylko rozczarowani. Są wściekli. Dają temu wyraz komentując bieżące wydarzenia. I dociekając, kto wyznaczył ceny biletów na rewanż z potęgą z Islandii. Informacja na ten temat zbiegła się z przekazem od Dawida Kownackiego, który chciał grać w Lechu, ale nie może, bo dla mistrza Polski półtora miliona euro to kwota zbyt wysoka. „Kownaś” wciąż jest piłkarzem na dorobku. Kwota oczekiwana przez Niemców nie jest wygórowana. Aż się prosi, by zainwestować w gracza zapewniającego punkty i bramki, a kiedy błyśnie w Europie, także kasę za transfer.
W Lechu źle się dzieje. Ludzie nie są ślepi. Odczytują przekazy. Widzą, na czym klubowi zależy, a co odpuścił. Oczekiwania fanów i klubowego kierownictwa znów się rozjeżdżają. W tej sytuacji nie można nie wygrać meczu z Wisłą. Ludzie przyjdą na stadion, bo potrzebują nadziei, że ten sezon jeszcze się nie zakończył, że przy szczęśliwych układach emocje wrócą. Drużyna jest osłabiona, braki kadrowe są dojmujące, piłkarzom daleko to dobrej formy. Wciąż jednak są to gracze klasowi, jak na polską ligę, prowadzi ich trener doświadczony, lubiący zwyciężać. Musi zdawać sobie sprawę, że teraz każda porażka może generować zjawiska, jakich nikt tu nie chce oglądać.
Fot. Damian Garbatowski