Lech znowu zawodzi. Zamiast progresu jest regres

Przerwa reprezentacyjna i 2 tygodnie do spokojnego treningu w prawie pełnym składzie zostały zmarnowane. Jakiegokolwiek postępu nie ma. Z meczu na mecz jest coraz słabsza forma. We wcześniejszych spotkaniach, przed wyjazdem do stolicy, nieudolnej defensywie zazwyczaj towarzyszył skuteczny atak, będący nadzieją na poprawę gry. W meczu z Widzewem ofensywa też po całości zawiodła, jeszcze niedawni liderzy stracili blask i cały pomysł na pokonywanie kolejnych przeciwników legł w gruzach.

Na początku sezonu słabszą grę trener tłumaczył tym, że dyspozycja będzie rosła z biegiem sezonu, tak jak miało to miejsce przed rokiem. Jak już doskonale wiadomo, nic takiego się nie wydarzyło. Lechitów stać było na tylko pojedyncze przebłyski geniuszu liderów z niebagatelnymi umiejętnościami, dzięki którym udało się zdobywać kolejne punkty, często wymęczone i z dużą nerwowością spowodowaną chaosem pod bramką Kolejorza. 

John van den Brom na konferencjach może zakłamywać rzeczywistość mówiąc o nieprawdziwym obrazie linii obrony, oddalając od siebie wszystkie krytyczne głosy. Sprawdzało się to, dopóki słabsi przeciwnicy pozwalali się zdominować i wbić sobie więcej bramek niż sami zdołali strzelić. Cały problem doskonale rozgryzł i wykorzystał młody, ambitny trener Widzewa, Daniel Myśliwiec, który po meczu potwierdził opinię kibiców czy ekspertów i tym samym wbił lechitom szpilkę mówiąc, że drużynę Holendra ciężko przeanalizować, bo bazuje ona na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych zawodników, a nie na wypracowanych schematach.

Polak zdiagnozował, że zastosowanie wyższego pressingu i spróbowanie pójścia na wymianę ciosów da lepszy efekt niż prawie tradycyjne murowanie się przy Bułgarskiej, bo to prędzej czy później skończy się koniecznością gonienia wyniku. Nie pomylił się, jego podopieczni mogli na prowadzenie wyjść kilkanaście minut szybciej, bo znowu słusznie przewidział, że akcję ofensywne warto grać na wręcz tragicznego w obronie Eliasa Anderssona. Kompletnie zagubiony Szwed sprokurował rzut karny, ale Bartosz Mrozek tym razem jeszcze nie dał się zaskoczyć.

Kiedy łodzianie mieli korzystny dla siebie rezultat, to lekko spuścili z tonu oddając inicjatywę gospodarzom, jednak tego dnia wystarczyło tylko dobrze się ustawiać i umiejętnie przeszkadzać, by kompletnie zdezorganizowany i pogubiony Lech nie wiedział, jak wykreować dogodną sytuację do pokonania niezbyt zapracowanego Henricha Ravasa. Taka właściwie się nie pojawiła. Znów uwidoczniły się indywidualnie umiejętności, tym razem Jespera Karlstroma, który świetnym strzałem na chwilę przywrócił fanom nadzieję na pozytywne zakończenie pojedynku z Widzewem. Jakość podań obniżył główny rozgrywający, Joel Pereira, a w środku pola brakuje kreatywności – jaką w przeszłości dawał choćby Pedro Tiba – co oznacza, że właściwie nie wiadomo, kto ma zająć się dostarczaniem podań do napastników, więc piłka posyłana jest w boczny sektor z nadzieją, że za którymś razem w końcu uda się skutecznie dośrodkować. 

Od powrotu ze zgrupowania dorosłej reprezentacji sobą nie jest Filip Marchwiński. W pierwszych tygodniach rozgrywek był głównym motorem napędowym i wziął na siebie miano lidera notując kolejne trafienia i nie raz do spółki z Velde wyciągając Kolejorza z tarapatów. Najprawdopodobniej zaszkodził mu powrót na nominalną pozycję ofensywnego pomocnika, gdzie nigdy nie potrafił do końca się odnaleźć. Zjazd dyspozycji jest też widoczny u jego norweskiego kompana grającego zbyt egoistycznie i tracącego przez to raz za razem posiadanie. Aktywny jest nigdy nie odpuszczający Ishak. Stara się pomagać w defensywie czy w rozegraniu, ale do właściwego wykorzystania go w polu karnym potrzebne mu są tworzone przez kolegów z drużyny okazje, których w niedzielę nie było. Doskonale to obrazuje, że spadek formy poszczególnych indywidualności, połączony z brakiem wyuczonych schematów, powoduje totalną bezzębność i bezradność w ataku Kolejorza.

Od ekspertów holenderskiego futbolu płynął przekaz, że John van den Brom drugi sezon pracy w danym klubie ma słabszy. Potwierdza to też statystyka obrazująca, że spędzał on w prowadzonych przez siebie zespołach najczęściej około roku, tak jak w ADO Den Haag, Vitesse, Utrechcie i Genku oraz niespełna 2 lata w Anderlechcie. Wyjątkiem od reguły jest Az Alkmaar, gdzie na stanowisku przetrwał bez przerwy prawie pół dekady. Dostępne dane z czasu pobytu van den Broma w Beneluksie jasno pokazują, że najlepiej idzie mu w pierwszym okresie pracy, a im później, tym zwykle robi się słabiej. Ten problem najprawdopodobniej wystąpił także w Lechu. Po udanym poprzednim sezonie drużyna znajduje się na krzywej spadającej i póki co nie widać symptomów szybkiej poprawy.

Do końca rundy lechitom pozostały 4 pojedynki: wyjazdy do Kielc, Gdyni i Radomia oraz przed udaniem się do województwa mazowieckiego podjęcie przed własną publicznością remisującego na potęgę Piasta. Jeśli wszystko potoczy się według logiki, zrobi się poważny problem, strata wielu punktów będzie oznaczać już wyraźną stratę do lidera i problem z utrzymaniem się w czołówce, która i tak nie jest tak mocna jak w poprzednich latach. W przerwie zimowej, gdyby grudzień nie przyniósł nagłej odmiany, wszyscy w klubie będą musieli poważnie zastanowić się nad przyszłością i rozwiązaniem tego poważnego problemu. Póki co nie pozostaje nic innego, jak obserwować następne występy i czekać, czy Holender znów wszystkich zaskoczy. Pozytywnie lub negatywnie.

Mikołaj Duda

Udostępnij:

Podobne

Koniec roku weryfikuje oczekiwania

Miało być przepięknie. Prezentujący atrakcyjny, ofensywny futbol Lech wypracowałby w tym roku przewagę nad największymi ligowymi rywalami i wiosną pewnie zmierzał po mistrzostwo, by potem

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny