Po pierwszej połowie wydawało się, że Kolejorz zagwarantował sobie grę w trzeciej rundzie eliminacyjnej Ligi Konferencji. Prowadził 3:0, mógł zdobyć jeszcze więcej goli, Litwini tylko udawali, że stawiają opór, ich bramkarz grał na poziomie polskiej B-klasy. Po przerwie Lech nie dość, że przestał gościom zagrażać, to jeszcze podarował im bramkę, a mógł ich stracić więcej i narobić sobie przed rewanżem poważnych problemów. Wynik 3:1 niczego nie przesądza, ale powinien wystarczyć.
W pierwszej fazie meczu, toczonego w świetnej atmosferze, stworzonej przez ponad 26 tysięcy kibiców, było jasne, dlaczego Żalgiris Kowno nie wygrywa spotkań we własnej lidze i stracił już szanse na europejskie puchary. Ograniczał się do obrony, niemal całą drużyną blokował dostęp do własnej bramki. Lechowi trudno było przebić się przez litewską defensywę, nie forsował zresztą wielkiego tempa, rozgrywał piłkę głównie w środku boiska, a przeciwnicy starali się mu ją odebrać i wyprowadzić atak. Przewaga gospodarzy w posiadaniu piłki była gigantyczna.
Gol dla Kolejorza padł już po 10 minutach. Był to efekt bardzo dobrego podania Andersona pod bramkę. Najniższy na boisku Hotić doszedł do piłki i głową skierował ją ponad bramkarzem do siatki. Od tego mementu Lech grał swobodniej, starał się prowadzić szybsze akcje, kilkakrotnie był o włos od strzelenia drugiej bramki. Kiedy Litwini wywalczyli rzut rożny, o mało w jego wyniku nie stracili bramki. Lech przejął piłkę, Velde kapitalnym podaniem na dobieg uruchomił Hoticia, a ten będąc sam na sam z bramkarzem trafił obok słupka, ale po niewłaściwej jego stronie. Dobrą okazję miał też Szymczak po świetnej wrzutce Hiticia. Doszedł do piłki, ale trafił tylko w poprzeczkę.
Bramkarz Żalgirisu miał ogromne problemy z utrzymaniem piłki w rękach, obroną prostych nawet strzałów. Gdy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się skromnym prowadzeniem Kolejorza, zadał on dwa jeszcze ciosy. Najpierw Milić z bliska lekkim strzałem trafił do siatki, a tuż przed gwizdkiem Murawski mocno uderzył z dystansu. Solidny bramkarz łatwo był ten strzał obronił. Litewski próbował, ale nie dał rady. Wcześniej boisko opuścił kontuzjowany Marchwiński, na szczęście jego uraz prawdopodobnie do poważnych nie należy.
Po przerwie goście zmienili sposób gry. Starali się atakować Lecha pressingiem, utrudniać mu wyprowadzanie piłki z defensywy, dużo biegali, udawało im się wreszcie to, co wydawało się ich wcześniej przerastać – wymienić kilka podań, stworzyć zagrożenie. Nie było z tego strzałów na bramkę, ale bezrobotny wcześniej Bednarek mógł poczuć niepokój. Defensywa Żalgirisu też była teraz lepsza, nie dopuszczała do strzałów. Wynik 3:0 dawał przekonanie, że i tak Lech jest panem sytuacji, ale po fatalnym błędzie Karlstroma, zmiennika „Marchewy”, zrobiło się trochę gorzej. Szwedzki pomocnik tak był pewny swoich umiejętności technicznych, że próbował wykonywać zwody przed własnym polem karnym, aż mu piłkę odebrano i rywal oddał strzał z dystansu trafiając idealnie pod poprzeczkę. Bednarek jest zbyt niski, był zapobiec utracie gola.
Podniosło to graczy Żalgirisu na duchu, coraz częściej próbowali wyprowadzać ataki skrzydłami, Lechowi trudno było nadążyć, choć starali się ambitnie piłkę odbierać, mnożyły się faule, których w pierwszej połowie było zaledwie kilka. Oglądaliśmy też dużą bezradność Lecha w ofensywie, litewski bramkarz nie miał już możliwości zademonstrowania swej „klasy”. Sukcesem tak źle grającego Kolejorza było tylko to, że słabiutki rywal nie skarcił go po raz drugi. Do normalnej formy Lechowi brakuje jeszcze wiele.