Lech rozpoczyna kolejną europejską przygodę. Pierwszym rywalem na międzynarodowej ścieżce jest litewski Żalgiris Kowno. Mając w pamięci przeciwników z poprzednich rozgrywek, jak Fiorentina, Villareal czy Bodo/Glimt, oponent jest znacznie słabszy, ale zbyt duże zlekceważenie może skończyć się katastrofą, jak przed dekadą. Drużyna Mariusza Rumaka skompromitowała się wtedy z innym Żalgirisem, co w połączeniu z niefortunnym transparentem pozostawiło trwałą rysę na kartach historii Kolejorza. Lech jest jedną z bardziej zaprawionych w europejskich bojach polskich drużyn. Gdyby udało się powtórzyć sukces z zeszłego sezonu, stuknęłaby liczba 150 meczów w pucharach pod egidą UEFA.
Prawo startu w eliminacjach drużyna zza wschodniej granicy zapewniła sobie, dzięki zdobyciu przed kilkoma miesiącami wicemistrzostwa kraju. Przez system rozgrywek wiosna – jesień, niespełna dwudziestoletni klub ma za sobą już ponad 20 meczów w lokalnej lidze, jednak rezultaty pozostawiają wiele do życzenia. Podopieczni Mariusa Stankeviciusa zajmują dopiero 5 miejsce ze stratą 13 punktów do podium. W ich szeregach próżno szukać gwiazd, a nawet większość zawodników mogłoby mieć problem ze znalezieniem zatrudnienia w Ekstraklasie. Do graczy, na których trzeba bardziej uważać znajdzie się Edvinas Girdvainis. Środkowy obrońca z przeszłością w Piaście Gliwice dobrze czuję się pod bramką rywala, co potwierdza 7 – w tym 1 w reprezentacji – strzelonych bramek w trwających zmaganiach.
Poza stoperem do czołowych graczy klubu mającego siedzibę na nowo wyremontowanym stadionie S. Dariusa i S. Girėnasa, należy też Florian David, ofensywny pomocnik urodzony we Francji, jednak reprezentujący egzotyczną Gwadelupe. Wychowanek Toulousy ma w bieżącym sezonie na koncie 5 trafień w 22 występach. Warto zwrócić też uwagę na rodzimego pomocnika, reprezentanta kraju, Gratasa Sirgedasa, dobrego egzekutora stałych fragmentów gry, nieuchronnie zbliżającego się do 10 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w trwającej kampanii. Duży wpływ na działania ofensywne ma oczywiście najlepszy strzelec drużyny, hiszpański skrzydłowy Xabi Auzmendi, który siedmiokrotnie znajdował sposób na golkiperów rywali.
Bez wątpienia najlepsze CV ma szkoleniowiec Żalgirisu, jednak większość osiągnięć przypada na czas, gdy był czynnym piłkarzem. Stankevicius należy do wąskiej grupy Litwinów, którzy mogą pochwalić się występami w silnych ligach zachodnich. Wiele lat spędził we Włoszech, gdzie reprezentował barwy Sampdorii czy Lazio, grał też w hiszpańskiej Sevilli czy niemieckim Hanoverze. Po odwieszeniu butów na kołek prowadził zespoły z niższych szczebli kraju położonego na Półwyspie Apenińskim, pracował w różnych rolach w litewskiej federacji, a ponad dwa miesiące temu rozpoczął działanie w obecnie sprawowanej funkcji. Dotychczas jego rezultaty są przeciętne. Drużynę z Kowna poprowadził w 14 spotkaniach, 4 wygrał, 6 zremisował, a pozostałe przegrał, daje to średnią 1,29 punktu na mecz.
Historia starć Lecha z litewskimi drużynami jest krótka. Taka sytuacja miała miejsce – tylko raz – 10 lat temu. Po wyeliminowaniu fińskiej Honki, następnym przeciwnikiem był Żalgiris Wilno. Do 3 rundy eliminacji Ligi Europy Kolejorz podchodził jako bezsprzeczny faworyt. Wyjazdowy mecz przebiegał zgodnie ze słowami trenera Rumaka. Gospodarze oddali piłkę i ustawili się w defensywie czekając na kontry. Kolejorz przez 30 minut bezskutecznie rozgrywał piłkę, próbując przedostać się środkiem, co nie zrobiło wrażenia na szczelnie broniących się Litwinach. Końcowe minuty należały do ośmielonych rywali. Do siatki trafił Rytis Leliuga, ale izraelski arbiter dopatrzył się spalonego, kilka minut później dogodną szansę po błędzie Manuela Arboledy zmarnował Kamil Biliński. Po 2 ostrzeżeniach chwilę przed przerwą Krzysztof Kotorowski musiał wyjmować piłkę z siatki. Trudno jest jednoznacznie ocenić, kto pokonał doświadczonego Polaka. Po centrze bocznego defensora, Egidijusa Vaitkunasa możliwe, że piłkę musnął (lub nie) Mantas Kuklys.
Na drugą część piłkarze Żalgirisu wyszli z większą pewnością, co przerodziło się w większą ilość okazji, jednak nie mieli aż takiej skuteczności jak w pierwszej części. Goście do głosu doszli w ostatnim kwadransie, a jedyną dogodną okazję chwilę przed końcowym gwizdkiem spartaczył Bartosz Ślusarski. Już tradycyjnie przy kompromitacjach w europejskich pucharach po meczu na Lechitów czekała niezbyt przyjemna rozmowa z ponad pół tysięczną grupą kibiców z Poznania.
Rewanż wyglądał inaczej. Sztab szkoleniowy wyciągnął wnioski, kładąc większy nacisk na grę bocznymi sektorami. Poznaniacy byli mocno zdeterminowani, rywale się gubili popełniając przy tym wiele błędów, jednak bez dużych konsekwencji. Nieskuteczność gospodarzy ośmieliła Litwinów, którzy przed upływem 30 minut po bramce Rytisa Leliugi wysunęli się na prowadzenie. Druga część upłynęła na licznych i częstszych atakach, ale niemożność wykorzystania sytuacji i zarządzanie meczem przez Żalgiris pozwoliło tylko na 2 gole w samej końcówce, co oznaczało pożegnanie się z rozgrywkami. Przegranie dwumeczu ze znacznie słabszym przeciwnikiem to cenna lekcja na najbliższy pojedynek, by nie poczuć się zbyt pewnie i nie powtórzyć brutalnej historii sprzed dekady.
Na Bułgarską zawita ponad 20 tysięcy widzów, którzy chcą zobaczyć widowisko z dużą liczbą bramek. Wysokie zwycięstwo pozwoli udać się do Kowna z lepszym morale, poczuciem bycia klubem lepszym, droższym, z większym doświadczeniem europejskim. Gra na kilku frontach zobowiązuje do mądrej rotacji siłami zawodników. Przy korzystnym rezultacie można pozwolić odpocząć liderom, sprawdzić nowe warianty, czy dać szansę nowym nabytkom i juniorom. Kluczowe będzie jak najszybsze otworzenie wyniku, bo coraz dłuższe utrzymywanie się niezmienionych cyfr na tablicy świetlnej spowoduje większą wiarę graczy Żalgirisu we własne umiejętności i chęć osiągnięcia największego sukcesu w krótkich dziejach piłkarskiej sekcji klubu.
Mikołaj Duda