Nowy trener Lecha za porażkę w meczu z Rakowem obwinił samego siebie. Beznadziejna gra w pierwszej połowie miała wynikać z ustawienia taktycznego, z którym zespół sobie nie poradził. Maciej Skorża całkiem niepotrzebnie posypuje głowę popiołem. Żaden system gry nie zda egzaminu, gdy obrońcy nie podejmują interwencji, a wszyscy zawodnicy poruszają się na boisku jak muchy w smole.
Ktoś inny przygotował drużynę do rozgrywek i sprawił, że szlag trafił formę sprzed pół roku. W Bełchatowie różnica między zespołami gospodarzy i gości była dramatyczna. Jedni biegali szybko, gubili podaniami przeciwników, sprawnie konstruowali akcje ofensywne, obrońcy natychmiast rzucali się atakującym do gardeł. Drudzy nawet grając powoli mieli problemy z celnym podawaniem, a przewaga, jaką momentami uzyskiwali, na nic się nie przydawało, bo brakowało pomysłów, piłka powolutku krążyła po obwodzie. Defensywę można określić tylko jednym słowem: sabotaż.
Wystarczy spojrzeć na meczowe statystki, by zauważyć, na czym polega różnica w grze obu drużyn. Lechici biegali mało i powoli, popełniali błędy, notowali straty. Gołym okiem było widać, że kiedy nawet udawało im się znaleźć z piłką na połowie gości, stawali się bezradni wobec agresywnej i ambitnej postawy przeciwników. Maciej Skorża już wie, ile czeka go pracy. Trafił do klubu, w którym „biznesowe” zarządzanie zrujnowało nie tylko pierwszą drużynę. Klub nastawił się na handel młodymi zawodnikami. I tylko na to.
Jesienią klubowym włodarzom wydawało się, że Dariusz Żuraw jest lekiem na całe zło. Będzie realizował klubową politykę promowania młodzieży, nawet kosztem osłabiania drużyny, a mimo tego uda się uzyskiwać dobre wyniki, grać w pucharach. Wszystko to się posypało, Żuraw sobie nie poradził i klub jeszcze raz został z niczym. Trzeba zaczynać od nowa, nie pierwszy raz w ostatniej dekadzie. Próba przetrwania jak najdłużej z trenerem i wiara, że kiedyś zapanuje on nad sytuacją to iluzja, której mógł ulec tylko ktoś naiwny.
Nie tylko pierwszy zespół się sypie. Klub zatrudnił trenera rezerw, którym tylko przez przypadek został dawny znajomy Żurawia. Pracę zaczął od wizyty na obozie przygotowawczym pierwszej drużyny, by podpatrywać jej styl gry, wprowadzać go potem do swego zespołu, bo w tym klubie miała obowiązywać wysoka jakość zarządzania sportem: wszystkie zespoły, od juniorskich po rezerwy, grają systemem Żurawia. Założenie pozornie rozsądne, ale dziecinnie naiwne. Pierwsza drużyna już zbankrutowała, wyniki rezerw też mówią same za siebie.
Sezon jest przegrany. Źródeł tej klęski nie można szukać w grze w pucharach, czy w nieumiejętnym przygotowaniu drużyny do wiosny. To wypadkowa tego, co tu się dzieje od lat, ciąg dalszy narastających i wybuchających kryzysów. Skorża, Urban, Bjelica, Djurdjević, Żuraw to tylko różne nazwiska. Problem jest ten sam. Ani obecny trener go nie rozwiąże, ani żaden kolejny. Konieczne są zmiany strukturalne. Byli tacy, co chcieli reformować komunizm twierdząc, że z założenia jest dobry. Ratunek przyniosła dopiero zmiana ustroju. Podobnie jest z Lechem. Nie trener, nie źle dobrani piłkarze odpowiadają za sportowy upadek.