Druga kolejna porażka Lecha na własnym stadionie. Tym razem dał się ograć słynącemu z remisów Piastowi, który wcześniej na wyjazdach nie wygrywał, ale tym razem miał mnóstwo szczęścia, wykorzystał okazję stworzoną im przez Ishaka i sędziów. Ten mecz miał być hołdem dla powstańców wielkopolskich, oprawa była wyjątkowa, piłkarze Kolejorza grali w strojach w kolorze ich mundurów. Bohaterom chwała, ale Lech na uznanie nie załużył.
Trzeba przyznać, że Lechowi bardzo zależało na zwycięstwie. Od początku grał tak, jakby chciał dowieść, że wszystkie dotychczasowe niepowodzenia to już przeszłość. Wykorzystywał wolną przestrzeń zwłaszcza na prawej stronie boiska, gdzie operowali Perieria i Gholizadeh, który wreszcie zaczyna przypominać klasowego zawodnika. Mnożyły się dośrodkowania, ale żadne nie było na tyle celne, by udało się oddać strzał. Dobrze w Poznaniu znany bramkarz Karol Szymański nie miał okazji, bo dowieść, że dorównuje Plachowi, siedzącemu w tym meczu na ławce.
Goście nie bronili się kurczowo, potrafili bardzo szybko przechodzić do ofensywy, ale i oni nie stwarzali klarownych okazji. Gra, niekiedy bardzo zacięta, toczyła się głównie w środku boiska. Była jednak często przez sędziego przerywana celem udzielania pomocy medycznej kolejnym zawodnikom z Gliwic, co zabierało mnóstwo czasu i wybijało Lecha z uderzenia. Kiedy udawało mu się wyprowadzić groźniejszy atak, nie było zawodnika, który zakończyłby go strzałem. Ishak w dobrej formie z pewnością zaskoczyłby bramkarza. Było jasne, że źle się czuje na boisku, miał problemy z opanowaniem piłki. Odważny trener dałby mu odpocząć przesuwając do ataku Marchwińskiego. Van den Brom na to się nie zdecydował, trzymał go na boisku, za co w drugiej połowie trzeba było słono zapłacić.
Kiedy Piast odważniej atakował, prosiło się kontrę. Obecny Lech chyba w ogóle nad tym elementem nie pracuje, jest jednym z najgorszych w lidze. Wystarczyło dwa razy celnie podać, by któryś z ofensywnych graczy znalazł się idealnej sytuacji, niestety beznadziejne zagrania Marchwińskiego niweczyły wielką szansę. Zdarzało się też, że wysiłek kolegów nieudanymi dryblingami psuł Velde. Gdy jednak otrzymał wreszcie dobre prostopadłe podanie i przedarł się pod bramkę, z bliskiej odległości, choć z ostrego kata strzelił lewą nogą niecelnie, zupełnie jak nie on.
Po przerwie Lech zaatakował jeszcze mocniej, ale nadal nic mu nie wychodziło. W polu karnym Szymańskiego dochodziło do zamieszania, jednak goście zawsze jakoś się uratowali. Grali ofiarnie, zablokowali wiele strzałów. Przewaga w posiadaniu piłki była duża, lecz Piast kwadrans przed końcem przeszedł do ataku, Lecha musiał ratować Mrozek. W zamieszaniu podbramkowym Ishak zupełnie bez sensu użył rąk powodując upadek rywala. Sędzia przerwał kolejną akcję i po sygnale VAR-u wrócił do tej sytuacji. Oglądanie powtórek zajęło mnóstwo czasu, bo było też prawdopodobieństwo pozycji spalonej. Ostatecznie sędzia podyktował rzut karny, zamieniony na gola przez Dziczka.
Mecz trwał 100 minut, można było pokusić się nie tylko o wyrównanie, ale i o zwycięstwo, ale Lecha nie było tego dnia stać na nic. Oddawał strzały, które najczęściej były blokowane. Nic nie dało wycofanie obrońcy Blażićia i wpuszczenie na boisko Sobiecha, bo nie mogło dać. Bicie głową w mur nie trwało przez cały czas, bo Piast potrafił przemieścić się z piłką w pobliże pola karnego Kolejorza. Gdyby był bardziej zdeterminowany, mógłby zamknąć mecz drugą bramką. Jednak i tak sensacyjnie wygrał obnażając słabości Lecha i bezradność jego trenera.