Po pierwszej połowie meczu Lecha w Gliwicach nastroje kibiców były paskudne. Byli świadkami – jak im się wydawało – powtórki z początku poprzedniego sezonu i pierwszych meczów rundy wiosennej. Niekorzystny wynik to jedno, ale nadziei na punkty nie dawała gra drużyny – schematyczna, z kłopotami w kreowaniu sytuacji bramkowych, do tego niepewna w obronie, z elektrycznym bramkarzem. Kilka minut po przerwie zmieniło się wszystko.
To był mecz Filipa Marchwińskego. Nigdy nie spisał się równie dobrze. Zdobył obie bramki, w końcówce meczu nosił opaskę kapitana drużyny, z którą związany jest nie tylko zawodowo, ale i emocjonalnie. Jego sytuacja pokazuje, jak bardzo można się pomylić definitywnie skreślając tego lub innego piłkarza. „Marchewa” długo denerwował kibiców, sprawiał wrażenie załamanego brakiem postępów. W poprzedniej rundzie pokazał wreszcie możliwości, a jego atutem okazała się gra w ofensywie. Wrodzony timing pozwala mu wyprzedzić w starcie do górnej piłki rosłych obrońców, wypracował skoczność, opanował grę głową. Stąd właśnie bierze się powtarzalność, czyli zdobywanie goli w podobny sposób. Potrafi też trafić nogą i znaleźć się tam, gdzie będzie piłka.
21-letni zawodnik wciąż ma braki, naturalna koordynacja ruchowa nie zawsze idzie w parze z orientacją w ustawieniu kolegów i precyzją podań. Wreszcie jednak wyszedł ze stagnacji, czyni wyraźne postępy i zapowiada się, że po tym sezonie Lech zostanie poważnie osłabiony, gdy odejdą Filipowie – Marchwiński i Szymczak. Wydaje się to nieuniknione. Klub stanie się za to znacznie bardziej zamożny.
O tym, że ludzie się zmieniają, świadczy gra Krzysia Velde. Rok temu był wygwizdywany, ośmieszany, przez to obrażony na cały świat. Bliżej mu było do odejścia z klubu w niesławie niż do przeistoczenia się w czołowego skrzydłowego ligi. Wiosną błyszczał, zadziwiał, niemal w pojedynkę ogrywał kolejnych przeciwników Kolejorza. Choć otrzymał oferty pracy od zamożniejszych klubów, Lech nie zamierzał go tracić. W pierwszym meczu nowego sezonu niestety zawiódł. To jeszcze nie jest skrzydłowy sprzed dwóch miesięcy. Owszem, popisał się asystą, ale to wszystko, co pozytywne. Przegrał mnóstwo pojedynków, zaliczał stratę po stracie. Teraz jednak nikt go nie krytykuje, bo wiadomo, że lada chwila odpali, bo możliwości ma wielkie.
Ludzie się zmieniają, ale jednego piłkarza to nie dotyczy. Ba Loua to człowiek niezwykle konsekwentny. Stara się grać szybko i żywiołowo, często być przy piłce, robić zamieszanie na skrzydle. I to wszystko. Korzyści to nie daje. Czy warto czekać na jego przebudzenie, bramki i asysty? Van den Brom wciąż na niego liczy, ale chyba coraz mniej. Jeśli zdarzy się cud i Iworyjczyk zdobędzie jedną i drugą bramkę, może go to pchnie we właściwą stronę. Nie stawiałbym na to jednak wszystkich pieniędzy.
Listę piłkarzy grających w pierwszym meczu lepiej niż w ubiegłym sezonie otwiera i zamyka Marchwiński. Dłuższa jest natomiast lista tych, co na dzień dobry zawiedli. Słabo spisał się Pereira. Tym razem nie było jego celnych dośrodkowań, były za to błędy w defensywie, i to groźne. Najgorszy przydarzył mu się w pierwszej połowie, gdy próba wybicia piłki na uwolnienie zamieniła się w dośrodkowanie. To wtedy próbujący ratować sytuację Bednarek wpadł na przeciwnika, a Marciniak uznał to za faul w polu karnym. Sytuacja była kontrowersyjna, wielu sędziów nie dopatrzyłaby się tu przewinienia. Gdyby w bramce stanął wyższy Mrozek, prawdopodobnie łatwiej by piłkę złapał.
Bednarek nie czuł się tego dnia pewnie. Piłka wypadała mu z rąk, sprawiał wrażenie mało skoordynowanego. Raz Lecha uratował przed pewną stratą gola, ale w innych sytuacjach narażał zespół na niebezpieczeństwo. Oczywiście po tym meczu trener nie zmieni zdania, Bednarek nadal będzie bramkarzem pierwszego wyboru. Warto by jednak było postawić kiedyś na jego zmiennika i przekonać się, czy nie da on drużynie więcej niż potrafiący świetnie bronić, ale i niespodziewanie zawodzić Filip.
Trudno wymagać lepszej gry od wracającego po chorobie Ishaka. Chwilę trzeba jeszcze na jego bramki poczekać, może sobie postrzela w czwartkowym meczu z Litwinami. Za to o Szymczaku trzeba mieć dobre zdanie. Wszedł na boisko w trudnym momencie, gdy trzeba się było bronić, dzielnie walczył o piłkę na całej długości boiska, nie zawodził. U Sobiecha natomiast bez zmian. Lech ma w jego osobie napastnika, nie musi zawracać sobie głowy szukaniem kogoś innego. I tyle można o nim powiedzieć.
Z nowych graczy wystąpili dwaj. Andersson spisał się dobrze, i to na dwóch pozycjach. Nie zawiódł jako boczny obrońca, a gdy wystąpiła konieczność zastąpienia „Murasia”, też dał radę. Lech zyskał solidnego gracza, szkoda tylko, że jednostronnego, pozbawionego prawej nogi. Hotić natomiast, który pokazał się w drugiej połowie, nie rozegrał dobrego meczu, nie poznaliśmy pełni jego możliwości. Może w kolejnych spotkaniach…
Po pierwszym meczu mniej więcej wiemy, kto jest w jakiej formie, na kogo można liczyć najbardziej. Jednak Lech w ostatnich rundach cechował się tym, że jego gra ewoluowała, pod koniec wyglądał zupełnie inaczej niż w okresie, gdy masowo tracił punkty ze słabymi rywalami. Teraz wystartował dobrze, na razie nie odstaje od największych, dobrze do sezonu przygotowanych i solidnie wzmocnionych konkurentów, i to mimo iż miał najtrudniejszego przeciwnika.
Fot. Damian Garbatowski