Letnie okienko transferowe było dla Lecha owocne. Nastawił się na sprowadzanie piłkarzy nietanich, ale z wysoką jakością, by stanowili realne wzmocnienie drużyny. Przede wszystkim udało się skompletować kadrę szeroką, z kilkoma zawodnikami na każdą pozycję. Zimą też nastąpią ruchy transferowe, konieczne w obecnej sytuacji, ale niekoniecznie równie spektakularne.
Nie mała liczba klasowych graczy, ale takie dobieranie składu, by zapewnić drużynie jakość przy uniknięciu frustracji tych, co rzadko grają – to był główny ból głowy Macieja Skorży w pierwszej, jesiennej części rozgrywek. Przesiadujący na ławce rezerwowych zawodnicy, w każdej innej ligowej drużynie wybiegaliby na boisko w pierwszym składzie. W Poznaniu musieli przyjąć do wiadomości, że celem numer jeden trenera jest zdobywanie punktów. Wszystko musi być temu podporządkowane, także ambicje poszczególnych graczy.
Zaakceptowali to nie tylko doświadczeni, klasowi zawodnicy. Także wychowankowie liczący na rozpoczęcie prawdziwej piłkarskiej kariery. Maciej Skorża to nie Dariusz Żuraw. Gdy obecny trener miał do wyboru piłkarza dającego drużynie choćby odrobinę więcej niż inny, nie wahał się ani chwili. Nastolatkowie byli bez szans. Tylko Jakub Kamiński był pierwszym wyborem trenera. Michał Skóraś musiał zgodzić się na rolę zmiennika. Na sporadyczne szanse mógł liczyć młodziutki, ale utalentowany Antoni Kozubal.
Filip Marchwiński to osobny rozdział. Nie wykorzystuje wielkiego talentu, póki co nie robi postępów, jakie wydawały się być mu pisane. Grywał tylko „ogony”, niewiele dawał drużynie po zameldowaniu się na boisku, denerwował kibiców stratami piłki. Oficjalnie tego nie wiemy, ale mówiło się o zainteresowaniu wypożyczeniem go, o ofertach klubów z ekstraklasy. Miał szanse pójść drogą Jana Bednarka, Kamila Jóźwiaka, Roberta Gumnego, Jakuba Modera, którzy rozwinęli się dzięki regularnej grze w słabszych od Lecha klubach. Prawdziwa ich piłkarska kariera ruszała z kopyta po powrocie do Poznania. Dlaczego „Marchewa” woli przesiadywać na ławce? Daleko go to nie zaprowadzi.
Maciej Skorża wspominał podczas jednej z ostatnich w roku konferencji prasowych, że młodzi zawodnicy, trenujący z pierwszą drużyną, ale grywający tylko w rezerwach, zostaną zimą wypożyczeni do ekip lepszych niż drugoligowe, co powinno przyspieszyć ich rozwój. Jesienią mogli pokazywać się w spotkaniach Pucharu Polski, gdy Lech mierzył się z zespołami z niższych lig. Wiosną nawet na to nie mogą liczyć. Lech wciąż uczestniczy w tych rozgrywkach, ale łatwe mecze się skończyły. W ćwierćfinale zagra na wyjeździe z Piastem Gliwice lub Górnikiem Zabrze. Wyeliminowanie ich to zadanie dla czołowych graczy Kolejorza. W półfinale może być jeszcze trudniej.
Skład Lecha jest wyrównany, ale nie na wszystkich pozycjach kompletny. Po odejściu Thomasa Rogne trzeba pomyśleć o nowym środkowym obrońcy. Klub ma ich tylko trzech (Salamon, Milić, Satka), a to zdecydowanie za mało. Także skrzydłowi są tylko trzej, więc każde wypadnięcie z gry Kamińskiego, Skórasia czy Ba Loua sprawi trenerowi kłopot, konieczność kierowania na bok boiska Amarala lub Ramireza.
Ofiarą stawiania przez trenera na najlepszych graczy padł Artur Sobiech. Daleko mu do grającego „od dechy do dechy” Ishaka. Szwed w pewnym momencie przestał strzelać bramki. Ciężko pracował dla drużyny, lecz nie dawał jej tyle, ile by mógł będąc w lepszej dyspozycji. Wciąż był zdolny do gry, co nie musi się przedłużyć na rundę wiosenną. Każda absencja Ishaka postawi trenera w trudnej sytuacji. Będzie zmuszony wykorzystywać Sobiecha, albo szukać możliwości gry bez „dziewiątki”. Tego Maciej Skorża, stawiający na absolutny komfort pracy i znajdujący tym razem zrozumienie u władz klubu, wolałby uniknąć. Trzeba więc rozejrzeć się za napastnikiem lepszym od Sobiecha. Albo postawić na doprowadzenie polskiego weterana do formy, co nie musi się udać podczas krótkiej zimowej przerwy.
Lech nie ma potrzeby bardzo się podczas tej zimy zbroić, kadra wymaga tylko odświeżenia. Prawdopodobne są wypożyczenia – z klubu i do klubu. Dotychczas, podejmując działania w ostatniej chwili, rzadko udawało się pozyskać w ten sposób wartościowych graczy, takich jak Kwekweskiri. Pamięć o poprzednich sezonach nie wzmacnia wiary w kompetencje pracowników klubu. Na szczęście ostatnie zdanie w sprawie wyboru piłkarzy będzie należeć do trenera, a ten jest żywotnie zainteresowany jak najwyższą ich jakością.