Ocena Lecha tylko za grę w europejskich pucharach jest błędem. Takim samym zresztą, jak branie pod uwagę wyłącznie tego, co w tym roku pokazuje w lidze. Nie ma jednak wątpliwości, że masowe tracenie punktów na krajowym podwórku może przełożyć się na kolejną przerwę w międzynarodowych rozgrywkach.
Historyczny pucharowy awans jest faktem. Chwała za to w równym stopniu należy się obecnemu trenerowi i poprzedniemu. Lech prowadzony przez van den Broma rozegrał kilka świetnych meczów, zwłaszcza w fazie grupowej, ale nie zaszedłby tak daleko, gdyby jego poprzednik nie wywalczył tytułu. Po błyskawicznym odpadnięciu z eliminacji Ligi Mistrzów spadł do eliminacji Ligi Konferencji, gdzie jako krajowy mistrz trafiał na ekipy, z którymi nie mógł sobie nie poradzić nawet w katastrofalnej formie. Wszystko, co było potem, jest zasługą trenera z Holandii.
Jego „zasługą” jest też to, co Kolejorz wyprawia w lidze. Start sezonu miał fatalny, przegrywał mecz za meczem, potem jednak stanął na nogi, punktował łącząc to z dobrymi wynikami w pucharach i rok kończył z nadzieją, że wszystko jest jeszcze możliwe, wystarczy wygrywać mając przekonanie, że przeciwnicy będą tracić punkty. Problem w tym, że to Lech je traci i jego strata do lidera zrobiła się kompromitująca, biorąc pod uwagę możliwości obu klubów. Przepadło aż 10 punktów, udało się zdobyć tylko 8. To prawda, że kadra jest słabsza niż rok temu, ale nawet obecna ma taką jakość, że jej wyniki budzą zażenowanie.
Co jest tego przyczyną? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że nieumiejętne łączenie ligi z pucharami. To jednak tylko część prawdy. Najgorsza jest dziecinna naiwność ekipy van den Broma. Daje się ogrywać dużo słabszym, ale mądrze grającym rywalom. Ivan Djurdjević rozbroił ją trzykrotnie, a za czwartym razem prawdopodobnie byłoby to samo. Śląsk wycofał się na własną połowę, nie zaczynał akcji zaczepnych, skupiał się na wyprowadzaniu ataków z udziałem kilku piłkarzy. Yeboah i Exposito nieustannie zagrażali prowadzącemu grę, tworzącemu jedną groźną sytuację po drugiej Lechowi. W piłkę nożną gra się też głową. Lech używał tylko nóg, niczym drużyna podwórkowa.
Na to nakłada się tragiczna, powielana z meczu na mecz nieskuteczność. W takiej sytuacji ze zrozumieniem podchodzimy do oszczędnościowej polityki władz klubu. Po co dbać o wzmocnienie składu, skoro przewaga w jakości gry nie przekłada się na wyniki, a trener nie znajduje na to recepty. Kadra Śląska Wrocław jest bez porównania mniej wartościowa i tańsza w utrzymaniu, ale potrafi być lepiej, a przede wszystkim mądrzej wykorzystana. W takiej sytuacji chwalenie przez trenera własnej drużyny za dobrą grę jest nie na miejscu.
Jeden jeszcze czynnik powoduje, że Lech marnuje własny potencjał. Nie angażuje klasowego bramkarza. Bednarek wygrał Lechowi mecz w Płocku, w tym roku prawie nie popełnia błędów. Ale jego zachowanie podczas rozpoczynania akcji, zwłaszcza grając przeciwko dobrym piłkarzom, jest wstydliwe. Każde wycofanie piłki do bramkarza to pewna jej strata. Filip w najlepszym wypadku wybija ją na oślep, oddaje przeciwnikom. Często trafia poza boisko, czasami świadomie ją tam ze strachu kieruje. Zimą klub sprowadził Holca. Dziwiliśmy się, dlaczego nie chce go pokazać na boisku. Po meczu we Wrocławiu już to wiemy.