Gdyby Lechowi przyszło grać w Szczecinie jesienią, byłby faworytem. Teraz wszystko się zmieniło. Pogoń wygrywa mecz za meczem, uratowała się przed bankructwem, klub stanął na nogi. W mieście zapanował wielki optymizm, rosną nadzieje na jeszcze jedno wysokie zwycięstwo nad Kolejorzem, który rozpaczliwie, ale z marnym skutkiem szuka formy z początku sezonu.
Zwycięzców podobno się nie sądzi, a Lech ograł Zagłębie Lubin. Nikt się jednak tym wynikiem nie zachwyca, więcej pochwał spłynęło na przegranych. Był to kolejny mecz, podczas którego ujawniły się wszystkie słabości lidera tabeli. To już nie jest zespół miażdżący u siebie kolejnych przeciwników, grający swobodnie, z polotem i dużą intensywnością, oddający mnóstwo strzałów. Teraz męczą się wszyscy – i obserwujący, i niepewni swego piłkarze, a zafrasowany trener nie wie, jak tę sytuację odmienić.
Lech ma mnóstwo kibiców, zapotrzebowanie na jego sukcesy jest gigantyczne, kiedy wygrywa i ma widoki na trofeum frekwencja na stadionie rośnie. To niestety nie trwa długo, zwykle zaczyna dziać się coś niedobrego i zapotrzebowanie na wejściówki na mecz maleje. Po dwóch kolejnych przegranych, mimo iż mrozy ustąpiły, a godzina rozegrania meczu z Zagłębiem zrobiła się bardziej ludzka, na widowni zasiadła ledwo połowa obecnych na dwóch poprzednich spotkaniach. Potwierdziło się, że w klubie sportowym piłkarze z powodzeniem zastępują Dział Promocji.
Gdy Lechowi przestaje iść dobrze, mówi się o słabej odporności psychicznej i o tym, że w ciągu ostatniej dekady klub zatracił mentalność zwycięzcy. Mamy do czynienia z dziedziną, którą trudno zdefiniować, nikt tu niczego nie zmierzy, nie wyliczy. Pozostaje obserwacja i płynący z niej oczywisty, ale niczego nie tłumaczący wniosek: jest jak jest. Piłkarze Lecha są wrażliwi na własne słabości. Gdy im nie idzie, nie potrafią stanąć na nogi, przełamać się, odwrócić złej karty. Wygrany mecz niedzielny nie przekonał, że teraz pójdzie lepiej. Wszyscy widzieliśmy, jak niezorganizowana jest gra, jak często powielane są błędy.
Transfery Lecha bywały przedmiotem krytyki, ale trzeba uczciwie zauważyć, klubowi udało się sprowadzić klasowych zawodników. Oby tylko gracze o wielkich, jak na tę ligę umiejętnościach ustabilizowali formę. Długo trzeba było czekać, aż Sousa ujawni możliwości, ale jak ostatnio widzieliśmy, nie zawsze będzie je wykorzystywał. Piłkarzem z innej bajki jest Walemark. Znów niemal w pojedynkę wygrał Lechowi mecz. Podobnie było w Kielcach. Trudno oczekiwać, że tak już będzie zawsze. Trudno też wierzyć, że wszyscy ważni piłkarze wzniosą się na wyżyny umiejętności równocześnie. Gdyby się to zdarzyło, Lech byłby nie do pokonania.
Przykład naszego najbliższego rywala przekonuje, jak wiele w ekstraklasie może się zmienić w krótkim czasie. W Szczecinie brakowało pieniędzy, pozbawieni wynagrodzeń piłkarze odmawiali trenowania, punktowa strata do czołowych zespołów rosła i wydawała się nie do nadrobienia. Potem jednak Pogoń złapała drugi oddech, być może wypoczęci brakiem treningów zawodnicy włączyli wyższy bieg, wszystko zaczęło się zazębiać i dziś nie Lech, ale właśnie Pogoń jest na fali.
To jest jednak tylko polska liga, a ona ma logikę własną i niepowtarzalną. Po czterech kolejnych zwycięstwach każdemu wypada w końcu przegrać, nikt tu nie notuje długich serii. Każdy, nawet Lech może wreszcie zagrać na swoim poziomie. Każdemu może dopisać szczęście, któryś z ważnych graczy może błysnąć czymś niezwykłym. Dzięki temu być może Lechowi uda się wrócić ze Szczecina z punktami. Dziś wydaje się to wątpliwe, ale to nie znaczy, że nie jest niemożliwe.