Czy Lechowi wyrośnie konkurencja?

Nic nie jest dane na zawsze. Właściciele Lecha wyobrażali sobie, że niezależnie od tego, co z tym klubem zrobią, do czego się nim posłużą, kibice będą stać za nim murem. Otóż nie będą. Ludzie kochają Kolejorza, ale mają dość tego, co się z nim dzieje. Każdą legendę można zniszczyć. Sprawić, by poznaniacy coraz łaskawiej spoglądali na ubogiego krewnego Lecha – Wartę.

W Poznaniu panuje sportowa monokultura. Jest Lech i właściwie nic więcej. Zawładnął kibicowskimi sercami wiele lat temu i rząd dusz sprawuje niepodzielnie. Wydawało się, że jest niezagrożony, zwłaszcza od czasu, gdy zyskał właścicielską stabilizację, stanął na mocnych finansowo nogach. Trzeba nie lada „umiejętności”, by układ ten zepsuć. Zniszczyć wiarę kibiców w klub, który dla wielu z nich był i jest (jeszcze jest) wszystkim.

W Łodzi była kiedyś podobna sytuacja. Jeszcze w latach 60. i 70. całe miasto murem stało za ŁKS-em, klubem z tradycjami. Grał na dużym i nowoczesnym na swoje czasy stadionie, ludzie żyli jego wynikami. Widzew pojawił się z niczego. Mały robotniczy klub nagle zaczął odnosić sukcesy. Legendarny prezes Ludwik Sobolewski był mistrzem w sprowadzaniu coraz lepszych piłkarzy. Nie przypadkowych, ale z charakterem, takich jak młodziutki Boniek. I kopciuszek zamienił się w znaną w Europie w potęgę.

Właściciele Lecha konsekwentnie zniechęcają kibiców. Mają zupełnie inne priorytety. Nie nastawiają się na sportowe sukcesy ale na konserwowanie układu zarządzania, nawet kosztem wyludniania się stadionu. Czy może w tej sytuacji dziwić, że rośnie zainteresowanie Wartą, że cieszy się ona przychylnością środowiska piłkarskiego? Wciąż daleko jej do charyzmy kochanego od pokoleń Lecha ale niespodziewane sukcesy Zielonych nałożyły się na obawy fanów Lecha, że ktoś tam rzeczywiście nigdy się nie podda, więc zsuwanie się po równi pochyłej nie zatrzyma się nigdy.

Na to, co ciągle ma Lech, a co dawno temu miała Warta trzeba pracować długie dekady. Ale to coś nie jest nieśmiertelne. Przykład Łodzi jest wymowny. Ani się właściciele Lecha obejrzą, a wyrośnie im pod nosem konkurencja. I nie będą już sami. Trzeba się będzie dzielić popularnością, a z czasem może nawet ustąpić. Własna akademia, stabilność finansowa to wartości nie do przecenienia. Pójdą jednak na marne, gdy będą powiązane z nieudacznictwem w zarządzaniu drużyną.

W Krakowie, Warszawie, Łodzi, Trójmieście środowisko piłkarskie jest podzielone. Święta wojna nie gaśnie. W Poznaniu nigdy tego nie było. Lecha się zawsze uwielbiało, bo to nasz symbol. Wartę się lubiło głównie za historię jeszcze przedwojenną, dobrze się jej życzyło. Teraz klub z Wildy ma swoje pięć minut. Dowiódł, że nie tylko kasa, wielki stadion i własna akademia zapewniają zwycięstwa. Wystarczy umiejętnie dobrany i prowadzony zespół i tworzy się nowa jakość. W taki właśnie sposób na szerokie wody wypłynął niegdyś Lech. Nie za sprawą stabilnych finansów i przychylności władz, ale dzięki temu, że w jednym miejscu, w tym samym czasie spotkała się głodna sukcesów grupa ludzi z pojęciem o futbolu. Osiągnęła to, co dziś jest trwonione przez spadkobierców długiej tradycji.

Właściciele Lecha muszą się mieć na baczności. Tworzą klub nie dla kibiców, ale dla siebie. Zamieniają go w korporację, w dodatku słabo zarządzaną. Obecny model właścicielsko-kierowniczy jest dla nich ważniejszy niż zdrowy rozsądek, niż sportowe sukcesy. Trwonią dorobek tych, co byli tu przed nimi. Nie zdają sobie sprawy, że nie igra się z czymś, co dla tysięcy, dziesiątków tysięcy fanów jest świętością. Można stracić wszystko.

Józef Djaczenko

Udostępnij:

Podobne

Warta ukradła mecz Pogoni

W futbolu co jakiś czas zdarza się, że drużyna wyraźnie słabsza, koncentrująca się głównie na obronie, sprawia niespodziankę i odbiera punkty faworytom. W tym właśnie

Awans w Gdyni po męczarniach

Trudno się było spodziewać, że Lechowi z takim trudem przyjdzie wyeliminować pierwszoligowca w Pucharze Polski w 1/8 finału. Arka Gdynia okazała się dobrym, składnie grającym