Przestawić zwrotnicę, pożegnać złe fatum

To będzie piąte podejście. Jeśli tym razem piłkarzom Lecha nie uda się wznieść Pucharu Polski, nie uda się już chyba nigdy. Będzie można powiedzieć, że nad klubem wisi klątwa nie pozwalająca mu zdobywać trofeów. Stanie się wielkopolskim odpowiednikiem niekwestionowanego mistrza w tej dziedzinie – Pogoni Szczecin, która ma wielkie ambicje, ale jeszcze nigdy niczego nie zdobyła.

Lech ma skład mocny, jak chyba nigdy. Gdyby nie losowe przypadki i beztroska ludzi zarządzających pionem sportowym, którzy jakoś nie pomyśleli, że rezerwowi obrońcy mogą się przydać, trener mógłby wystawić dwie jedenastki zdolne podjąć rywalizację o czołowe miejsca w ekstraklasie. Brakuje jednak siły mentalnej pozwalającej wygrywać najważniejsze mecze i takie, w którym nie idzie. Ujawniła się ona dopiero ostatnio we Wrocławiu, oby nie na chwilę.

Przykłady dowodzące braku tej siły mentalnej znajdziemy bez trudu. Jeszcze za Franciszka Smudy, gdy klubowym priorytetem było wygrywanie, w chorzowskim finale udało się pokonać Ruch Chorzów. Potem były aż cztery z rzędu finałowe porażki. Zdobycie trofeum za każdym razem było o włos, ale Lech obszedł się smakiem. W finale bydgoskim zabrakło pospolitego szczęścia. Drużynie lepszej, a był nią Kolejorz, nie udało się wygrać w regulaminowym czasie. Decydowały rzuty karne, wykonywane na bramkę, za którą znajdował się sektor z kibicami Legii, co zadania nie ułatwiło. Potem były dwa finały na Stadionie Narodowym, też minimalnie przegrane z Legią.

O ile trzy porażki z Legią od biedy można jakoś wytłumaczyć, to kolejny finał, przeciwko Arce Gdynia, na zawsze pozostanie zagadką. Jak można nie wygrać tak ważnego meczu, gdy ma się ogromną przewagę, nieustannie atakuje, tuż przed końcem marnuje znakomitą okazję bramkową, a w dogrywce pozwala się rywalowi zdobyć dwa szybkie gole? To nie jest zjawisko normalne. Zadziałało coś, co siedziało w psychice piłkarzy od czasu, gdy zarząd klubu przestawił zwrotnicę, odpuścił walkę o trofea, skupił się na równoważeniu budżetu, tolerował najbardziej haniebne porażki, wpoił piłkarzom przekonanie, że nic im nie grozi za żaden blamaż, bo nie przyjechali do Poznania po to, by wygrywać, ale by kibice mogli upajać się ogłaszanymi transferami.

Kiedy wszystko zaczęło się walić, kibice odwracali się od klub, stadion świecił pustkami, a Lech stał się symbolem porażek ponoszonych na własne życzenie, do Poznania przyjechał Maciej Skorża, specjalista od zdobywania trofeów. To za jego kadencji Lech coś wygrał po raz ostatni – mistrzostwo w 2015 roku. Domagał się licznej i wyrównanej kadry, pozyskiwania piłkarzy będących wzmocnieniem, a nie uzupełnieniem składu. I wszystko to uzyskał. Odmienił zespół, po raz pierwszy od lat Lech liderował w ekstraklasie, wciąż jest w grze o mistrzostwo.

Liderem już nie jest, bo gubił punkty w dziwny sposób. Przegrywał mecze, w których ewidentnie był słabszy, np. przeciwko Rakowowi, ale i nie wygrywał, gdy miał wyraźną przewagę i mnóstwo okazji bramkowych, a rywal strzelił raz a dobrze. Widzieliśmy wtedy starego, „dobrego” Lecha z finału przeciwko Arce, z pucharowych potyczek przeciwko Islandczykom i Litwinom.  Właśnie te słabości nie pozwalają w nim upatrywać faworyta w wyścigu po tytuł. Na obecnym etapie rywalizacji konkurenci pokazują się z lepszej strony.

Ciekawe, że przed 2006 rokiem jakoś nie mówiło się o historycznych klęskach Kolejorza. Wiodło mu się różnie, były wzloty i upadki, ale w kibicowskiej pamięci przetrwały wiekopomne sukcesy, legendarne mecze, choćby i pechowo przegrane, awanse i zwycięskie fety. Potem dopiero zaczęły zdarzać się klęski wyludniające stadion, określane jako historyczne.

Wszystko, co dla klubu ważne, rozstrzygnie się w półtora miesiąca. Wiosną poznańska lokomotywa nijak nie może się rozpędzić, coś ją nieustannie spowalnia. Trzeba zwiększyć ciśnienie pary w kotle i mieć nadzieję, że zdrowie kluczowym zawodnikom dopisze, a trenerowi uda się zmienić morale na takie, które pozwoli wygrać na Stadionie Narodowym i zdobyć w lidze więcej punktów niż przeciwnicy z Częstochowy i Szczecina. Zmarnowanie sezonu jubileuszowego – oby do tego nie doszło! – wywołałoby traumę, przy której poprzednie klęski przestałyby być historycznymi.

Udostępnij:

Podobne

Pogrom na Morasku

Ostre strzelanie urządziły sobie panie z Lecha Poznań UAM mierząc się z najsłabszą drużyną pierwszej ligi kobiet, Bielawaianka Bielawa. Wygrały aż 11:0. Można jednak powiedzieć,

Sensacja! Lech ograny przez beniaminka

Piękna seria zwycięstw nie mogła trwać bez końca. Kto by się jednak spodziewał, że przerwie ją beniaminek z Lublina, zmęczony meczami granymi co kilka dni?