Oburzenie to zbyt łagodne słowo na określenie odczuć kibiców Lecha. Nie mogą pojąć, jak można było zdemolować tak dobrą, podziwianą i wychwalaną drużynę. Nie tylko zresztą fanów szokuje ten upadek. Kiedy się jednak spojrzy na ostatnią dekadę, to nic nikogo nie powinno dziwić. W potężny kryzys drużyna wpada tak często, że możemy mówić o prawidłowości.
Z nastrojem kibiców kontrastuje postawa władz klubu. Stoją ponad sprawami tak przyziemnymi, jak porażki, kryzysy, kompromitacje. Brak sportowych wyników nie jest dla nich czymś, co cokolwiek zmienia. Nikt racjonalnie myślący nie uwierzy, że obecny sztab szkoleniowy potrafi wyjść z kryzysu, że Dariusz Żuraw da radę poprowadzić Lecha takiego, jak rok temu. A jednak zostanie on w klubie co najmniej do końca sezonu. Dostał szansę opanowania kryzysu, choć nawet życzliwe mu osoby nie dają mu wielkich szans.
Kiedy wydaje się, że Lech wpadł w takie tarapaty, że gorzej być nie może, zawsze wydarza się coś, co u kibiców przesuwa granicę tolerancji na ból. Dlatego w przestrogach, że możliwy jest spadek z ligi, nie ma żadnej przesady. Kiedyś byłoby to szokujące. Teraz trzeba brać to pod uwagę. Wystarczy przecież kilka kolejnych porażek, by dać się wyprzedzić drużynom, które jesienią tylko przegrywały, teraz punktują, bo ich piłkarze są determinowani, a dla prezesów wyniki sportowe mają znaczenie.
Dariuszowi Żurawiowi wystarczyło wprowadzić ofensywne schematy, wykorzystać kreatywność trzech liderów środka pola, by wygrywać. Pomógł mu przypadek, bo gdyby nie zdecydowana postawa kibiców, Muhar do dziś grałby w pierwszym składzie, a Moder liczył na wchodzenie z ławki. Lech zaciął się z obiektywnych powodów. Piękna gra nie wróci, nawet gdy piłkarze odzyskają zdrowie i świeżość. To przeszłość, tak jak przeszłością jest kreatywne trio Lecha, zaskoczenie ligowych trenerów błyskawicznymi atakami i luz wynikający z tego, że wszystko wychodzi.
Mądry zarząd klubu, mądry dyrektor sportowy reagują na sytuację w drużynie, czują zachodzące zmiany. Jeśli sprzedają kluczowych zawodników, takich jak Jóźwiak i Moder, to robią wszystko, by natychmiast zrekompensować tak znaczące ubytki. Nie sprowadzają do klubu byle kogo, tym bardziej, że mają za co odbudować skład. Nie odwlekają transferów, gdy trener musi się ratować 18-latkami. Nie czynią drobnych oszczędności, które mogą przełożyć się na ogromne straty.
Nit nie przewidzi, czy Lech wygrzebie się z kłopotów, czy też wpadnie w jeszcze gorsze. Gdyby kibice przychodzili na mecze, atmosfera byłaby napięta. Teraz mogą dawać upust złości tylko poza Bułgarską. I robią to. Nie ostatni raz. Ludzie władający klubem mają bowiem wyjątkowy dar. Jeżeli jest choćby mała możliwość zepsucia czegokolwiek, wywołania kryzysu, to oni to zrobią. Zawsze. Z czymś takim trzeba się urodzić. Ta szczególna cecha nie pozwoli Lechowi być klubem regularnie zwyciężającym, gromadzącym trofea.
Człowiek odpowiedzialny nie bierze się za coś, czego nie czuje, co mu kompletnie nie wychodzi, przynosi ogromne straty. Gdyby Lechem zarządzały osoby kompetentne, wielkie pieniądze, jakie klub potrafi zarobić, przełożyłyby się na sukcesy sportowe, a nie zagrożenie spadkiem z ligi, na załamanie nerwowe kibiców.