Można się było spodziewać odpadnięcia z Ligi Mistrzów mając tak silnego i doświadczonego rywala. Ale taka klęska w stolicy Azerbjedżanu? Kompromitujące błędy bramkarza, nieruchawa gra obrońców, brak wartościowych zmienników graczy biegających w upale, mnóstwo niedokładności i pomyłek w sytuacjach, gdy można było myśleć o strzelaniu bramek, a na dobitkę pomyłki sędziów – wszystko to złożyło się pucharową kompromitację, jedną z największych w dziejach Lecha.
Identyczny jak przed tygodniem skład wystawił trener John van der Brom. Nie było w tym żadnego zaskoczenia, bo wbrew pogłoskom Lech wcale nie ma silnej kadry. Kiedy spojrzało się na solidną w ubiegłym sezonie ławkę rezerwowych Lecha, można było nabrać niepokoju. Nie było tam wielu piłkarzy dorównujących jakością tym, którzy wybiegli na boisko w pierwszym składzie.
Lepiej ten mecz nie mógł się dla Lecha zacząć. Karabach rozpoczął grę od środka, ale to Lech już po 20 sekundach wyszedł na prowadzenie. Wystarczył agresywny atak Amarala przed polem karnym gospodarzy i odbiór piłki, świetna asysta do Velde, a ten uderzył „pod ladę”, zdobywając swego pierwszego gola w barwach Kolejorza. Tego nikt się nie mógł spodziewać. Karabach natychmiast przystąpił do ataku, bo teraz musiał odrabiać jeszcze większą stratę.
Duża przewaga, jaką gospodarze osiągnęli, przez kilkanaście minut nie przynosiła rezultatu. Lech bronił się skutecznie, mimo raz po raz zdarzających się błędów i niedokładności. Kiedy była okazja dłużej przytrzymać piłkę, spróbować ją rozegrać, następowała zaskakująco łatwa strata. Po 14 minutach był już remis. Obrońcy Lecha nie potrafili powstrzymać dryblującego Kady’ego. Brazylijczyk zrobił zwód, uderzył za pleców gracza Lecha i trafił tuż przy słupku. Rudko rzucił się, ale zabrakło mu czasu i centymetrów.
Po kilku minutach Lech po przechwycie, kilku podaniach i dobrym rozegraniu piłki przez Amarala znów znalazł się w dobrej sytuacji. Skóraś uderzył jednak beznadziejnie. Tylko momentami Lechowi udawało się wydostać z żelaznego uścisku grających pressingiem gospodarzy. Trzeba się było dwoić i troić, by zdążyć zastopować kolejne ofensywne ataki. To, co dobre w ofensywie, wynikało z zaskakująco dobrej gry aktywnego, przebojowego Velde.
Kiedy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się remisem, przed świetną okazją stanął Lech. Po dobrym rozegraniu z ostrego kąta strzelił Pereira, desperacko i z dużym trudem musiał bronić bramkarz. W rewanżu w polu karnym Lecha powstało zamieszanie. Nieudanie interweniował Rudko, wybił piłkę pod nogi gracza Karabachu, a ten strzelił do pustej bramki. Fatalne zachowanie obrony, nieudolna gra bramkarza Lecha.
Początek drugiej połowy był bardziej wyrównany niż w pierwsza. Karabach był mniej aktywny w ataku, ale i tak strzelili trzeciego gola. Znów błędy, znów katastrofalnie zachował się Rudko wybijając piłkę przed siebie po rzucie wolnym sprokurowanym przez Milicia. Obrońca Medina strzelił łatwo, ale z pozycji spalonej, a VAR-u nie było. Sędziowie bramkę uznali.
To nie koniec nieszczęść. Fatalne wyprowadzanie piłki przez Rebocho i Szymczaka, który od minuty był na boisku, strata, zła interwencja zmęczonego meczami rozgrywanymi co kilka dni Milicia i gospodarze prowadzili już trzema golami. A po chwili padł gol nr 5 dla gospodarzy, po kolejnych błędach w obronie. Lech był potem dramatycznie, coraz bardziej bezradny. W ataku nie istniał, a obrona raz po raz dawała się ogrywać i mogły paść kolejne gole. Mistrz Polski najadł się nie byle jakiego wstydu.
Karabach Agdam – Lech Poznań 5:1 (2:1)
Bramki: Kady 14, 74, Filip Ozobić 42, Kevin Medina 56, Abbas Hüseynov 77 – Kristoffer Velde 1.
Żółte kartki: Richard, Medina, Cəfərquliyev, Kady – Milić.
Karabach: Sahrudin Mahammedalijev, Marko Vesović (76 Abbad Huseynov), Maksim Mamedov, Kevin Medina, Elvin Cererruliyev (75 Toral Bayramov), Kady, Marko Janković (83 Ismail Ibrahimli), Richard, Filip Ozobić (76 Owusu Kwabena), Abdellah Zoubir, Inrahima Wadji (66 Ramil Seydayev).
Lech: Artur Rudko, Joel Pereira, Lubomir Satka, Antonio Milić, Pedro rebocho (85 Barry Douglas), Kristoffer Velde, Radosław Murawski (85 Filip Marchwiński), Jesper Karlstrom (85 Nika Kwekweskiri), Joao Amaral (72 Filip Szymczak), Michał Skóraś (72 Gio Citaiszwili).
Sędziował Andy Madley.