Lechowi udało się wygrać na stadionie przy ulicy Kałuży w Krakowie, jednak nie bez problemów. Choć w pierwszej połowie był zdominowany przez Cracovię, to w drugiej szybko rozstrzygnął wynik na swoją korzyść. Mikael Ishak i Patrik Walemark w odstępie zaledwie kilku minut pokonali Słowaka Henricha Ravasa. Później już za wiele się nie działo. Goście kontrolowali boiskowe wydarzenia i nie pozwalali na sytuacje pod bramką Bartosza Mrozka i nie spieszyli się do dalszego strzelania, więc mecz zakończył się wynikiem tylko 2:0.
Starcie niemal na szczycie oprawione w kibicowskie święto
Meczowi w Krakowie towarzyszyła wyjątkowa, przyjazna atmosfera. Wszystko zaczęło się na Rynku Głównym, gdzie zebrali się sympatycy obydwu zespołów. Zaintonowali przyśpiewki i przemarszem udali się na stadion, na którym zasiedli wymieszani prezentując wspólną oprawę. Organizatorzy zadbali o wyjątkową oprawę, zaprosili spikera Kolejorza Grzegorza Surdyka, odegrane zostały oba hymny klubowe. Ciekawie było też w przerwie.
Przyjaźń musiała się skończyć na boisku już po pierwszym gwizdku. Cracovia do meczu przystąpiła w bardzo wysokiej dyspozycji, miała na koncie 3 zwycięstwa w ostatnich 4 meczach. Dawid Kroczek, wykonujący od wiosny bardzo dobrą robotę jako szkoleniowiec Pasów, poza ciężko kontuzjowanym dzień przed meczem Kamilem Glikiem miał do dyspozycji wszystkich zawodników. Defensywę Kolejorza mieli straszyć zawodnicy będący ostatnio postrachem każdego kolejnego klubu Benjamin Kallman, Mick van Buren, Filip Rózga i Ajdin Hasić, czyli czołowy kwartet w Ekstraklasie.
Lech walczył o utrzymanie pozycji lidera. Przegrana oznaczała utracenie jej właśnie na rzecz Cracovii, a możliwe, że wyżej wskoczyłby także Raków. Przed spotkaniem można było mówić o sporej niepewności. Niels Frederiksen po kompromitacji w pucharze poległ także przed własną publicznością z Motorem. Przedzieliła to tylko mocno problematyczna wygrana w Kielcach. Różnica na niekorzyść widoczna była także w grze. Drużyna nie przypominała, tej która koncertowo ogrywała Jagiellonię. Ataki były mniej skuteczne, a obrona mniej skonsolidowana. Można było mieć obawy, czy nie powtórzy się scenariusz, gdy trener pracował w Danii, a jego drużyna po dobrych wynikach wpadała w passy porażek.
W kadrze zabrakło zmagających się z drobnymi urazami Alexa Douglasa, Stjepana Loncara i chorego Filipa Szymczaka. Szkoleniowiec Kolejorza nie kombinował z podstawowym składem i poza grającym z konieczności Bartoszem Salamonem zdecydował się na takie same zestawienie, jak przed przerwą reprezentacyjną.
Słaba pierwsza połowa i odmiana po przerwie. Szybkie dwa gole ustawiły mecz
Od początku widać było, że naprzeciw siebie stanęły drużyny ze ścisłej czołówki. Była równorzędna rywalizacja, jednak to goście mieli dogodniejsze sytuacje, a najbliżej trafienia, na samym początku, był Dino Hotić. Niespodziewanie za sprawą Ajdina Hasicia blisko byli także gospodarze, jednak piłka po jego zaskakującym strzale z blisko połowy boiska obiła słupek. Obraz gry zmienił się, gdy piłkarze wrócili na boisko po wymuszonej przerwie spowodowanej odpaleniem środków pirotechnicznych. Cracovia wyszła jeszcze odważniej spychając Lecha na własną połowę, z której trudno było mu się wydostać. Kreacja szans nie istniała. Niecelne wrzutki to zdecydowanie za mało na szczelną defensywę gospodarzy.
W drugiej części do głosu zaczęli dochodzić Lechici. Od razu przejęli inicjatywę i nie trzeba było długo czekać, a Henrich Ravas musiał wyciągać piłkę z siatki. Najpierw po celnym dośrodkowaniu Afonso Sousy swojego kolejnego gola zdobył kapitan Mikael, a chwilę później ładną, zespołową akcję z kilkoma szybkimi podaniami bez problemu wykończył Patrik Walemark. Z upływem czasu Niels Frederiksen decydował się na kolejne roszady. Były one na tyle niestandardowe, że od około 70. minuty skrzydła tworzył duet złożony z Adriela Ba Louy i Bryana Fiabemy. Lech po objęciu prowadzenia już do końca kontrolował przebieg gry i przynajmniej do następnego tygodnia pozostanie na fotelu lidera.
Z Krakowa, Mikołaj Duda