Wiosną mieliśmy zobaczyć lepszego, mocniejszego Lecha. Widzimy słabszego. W pięciu meczach stracił 7 punktów. Poniósł już dwie porażki, w tym jedną u siebie, pierwszą w sezonie, ale absolutnie zasłużoną. Raków ułożył ten mecz po swojemu, taktycznie grał po profesorsku. Nie dość, że ma lepszą drużynę, to jego czołowi zawodnicy okazali się wartościowsi od gwiazd Lecha, uważanych niedawno za najlepsze w lidze.
Ivi Lopez czu Joao Amaral? Hiszpan i Portugalczyk rywalizowali o miano najlepszego piłkarza ekstraklasy. Rywalizowali, bo to przeszłość. Bezpośredni pojedynek pokazał, ile jest wart jeden i drugi. Amaralowi nic nie wychodziło. Gubił piłkę, przegrywał pojedynki, fatalnie podawał. Lopez napędzał ataki swej drużyny, strzelił zwycięskiego gola wykorzystując brak bramkarza w drużynie Lecha.
Kovacević broniący w Rakowie to, używając słów Franciszka Smudy, kawał bramkarza. Pokonanie go to trudna sztuka. Czy Lecha nie stać na gracza tej klasy? Oczywiście, że stać, wszystko jest kwestią fachowości tego, co podejmuje decyzję. W Lechu na bramkarzach nikt się nie zna. Być może Bednarek, dzięki dobrej grze obrońców, nie straci do końca rozgrywek wielu bramek, ale jest pewne, że drużynie nie pomoże. Tak, jak nie pomógł w niedzielę. Chwilowy brak Salamona pod własną bramką i nieszczęście gotowe. Bramkarz Lecha ma ograniczenia. Nawet nie próbuje wyłapywać podawanych górą piłek. Lopez wykorzystał to z zimną krwią.
Jeżeli nawet brak bramkarza nie przeszkodzi Lechowi w zdobyciu mistrzostwa, a ciągle tytuł jest w zasięgu, to z takim bramkarzem rywalizacja w meczach pucharowych nie ma sensu. Lech ma mocną kadrę, ale pozycji bramkarza to nie dotyczy. Jeden i drugi zawodnik grają podobnie. O ile jednak van der Hart potrafi grać nogami, współpracować z obrońcami, to Bednarek napędza ataki przeciwnika wykopując piłkę do przodu, gdzie bardzo rzadko pada ona łupem kolegów z drużyny. Pressing stosowany przez zawodników Rakowa zdał egzamin. Za sprawą Bednarka mogli rozpocząć wiele ataków, trzymać Lecha w szachu.
Jak słyszymy, od przyszłego sezonu bramkarzem numer jeden ma być w Lechu Krzysztof Bąkowski, co przy okazji pomogłoby rozwiązać problem, przed którym Lech niebawem stanie: brak wartościowego młodzieżowca. Jednak groźna kontuzja, jakiej uległ młody bramkarz, komplikuje sytuację. Do rywalizacji o fazę grupową europejskich pucharów nie można przystąpić z bramkarzem o ograniczonych umiejętnościach. Być może trzeba sprowadzić gracza wartościowego. Tylko kto go wybierze?
Kolejorz ma liczną kadrę. Cóż jednak z tego, skoro trener z meczu na mecz stawia na tych samych zawodników. Wybiera najlepszych, bo chce wygrywać, ale ma to swoją cenę. I nie chodzi o frustrację tych, co grają rzadziej, ale o stan zawodników eksploatowanych co kilka dni. W Rakowie grają piłkarze świetnie przygotowani kondycyjnie, szybcy, wybiegani. Górowali tym nad Lechitami, sprawiającymi wrażenie zmęczonych, zniechęconych, podających przez to niecelnie, rozgrywających akcje głównie wszerz boiska.
Mimo iż Lech był znacznie gorszą drużyną niż zorganizowany, dobrze do meczu przygotowany Raków, to nie musiał tego meczu przegrać. Atakował chaotycznie i niezbornie, ale i tak oddawał strzały. Zwykle jednak niecelne. Sam Kownacki mógł wyrównać, a potem wyprowadzić swą drużynę na prowadzenie. Musiałby jednak uderzać celnie, a pudłował okropnie. Defensywa Rakowa imponowała. Goście blokowali uderzenia, podwajali i potrajali, gdy było trzeba zatrzymać pojedyncze szarże przeciwników. Osiągnęli cel, z jakim do Poznania przyjechali. Obnażyli słabości Lecha.
Polskie drużyny mają za mało jakości, by już dziś przewidywać, która zgromadzi do maja najwięcej punktów. Na korzyść Lecha może zadziałać to, że ma już za sobą mecze z wszystkimi zespołami z czołowej szóstki. Najwyżej notowany przyszły rywal to aktualnie siódma Wisła Płock. Tyle, że nie warto stawiać wszystkich pieniędzy na to, że słabsze ekipy będą łatwiejsze do pokonania. Pamiętamy przecież mecze Jagiellonią, Stalą, Łęczną, Cracovią. Punkty można stracić zawsze i wszędzie, gdy jako drużyna funkcjonuje się słabo. Umiejętności pojedynczych piłkarzy to za mało, by w każdym spotkaniu iść po swoje.